fbpx

Aktualności

Zaczęło się od „Radwanka”

30.09.2021

Wczoraj, wspólnie z podopiecznymi, na terenie ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach, świętowaliśmy 18-lecie naszej działalności. Ale geneza Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko” sięga końca lat 90. ubiegłego stulecia.

To wtedy ksiądz Tadeusz Isakowicz Zaleski, prezes Fundacji im. Brata Alberta, po raz pierwszy zaprosił Annę Dymną do podkrakowskich Radwanowic, na przegląd teatralny osób z niepełnosprawnością intelektualną. Niebawem aktorka Narodowego Starego Teatru rozpoczęła współpracę z tamtejszym teatrem „Radwanek”, który na co dzień prowadzą terapeutki Maria Krzystanek i Jolanta Toboła.  Podczas wczorajszej uroczystości aktorzy „Radwanka”, w imieniu całej „Doliny Słońca”, opisali teraźniejszość i przeszłość strofami:

Szanowni Goście i Przyjaciele
Do powiedzenia mamy tak wiele
Słowa wszystkiego dziś nie wyrażą
Może aktorzy trochę pokażą
Jak tu w „Dolinie” powstaje słońce
Codziennie w plastrze miodu świecące
Jak to się stało? Kto nam to powie?
Kto to tak pięknie wymyślił sobie?
Dobre anioły nad tym czuwały
I panią Anię do nas zesłały

I mamy tutaj pracowni moc
plastykę, muzykę
rzemiosła różne, spacery oraz wycieczki
A kiedy jeszcze jest tego mało
To na ćwiczeniach szlifujesz ciało

A kiedy zechcesz mieć przyjaciela
Który dla ciebie gry wciąż wybiera
Uczy cię czytać, liczyć, rysować
Dodaje słowa, ucina słowa
To nasza sala komputerowa

Tuż obok sali doświadczysz świata
co gwiazdką mruga, światełkiem lata
Na miękkim łóżku czasem wypoczniesz
Od razu jesteś szczęśliwym gościem

Gdy się wyćwiczysz w tej każdej sferze
To się teatrzyk do pracy bierze
Rozkłada stroje i książki różne
Ale przypomnieć w tym miejscu muszę
Kto takie piękne nam scenariusze wypełnił
sercem, czasem i tuszem

To pani Ania przez tyle lat buduje z nami
ten piękny świat
I tak początki były wprost z nieba
Przypomnieć sobie w tym miejscu trzeba

Na scenie w sali teatralnej „Doliny Słońca” aktorzy „Radwanka” wymienili też dziewiętnaście przedstawień, które, od 2001 roku, zrealizowali z Anną Dymną. Ich premiery miały miejsce w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, podczas corocznej gali finałowej Ogólnopolskiego Festiwalu Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Intelektualnie „Albertiana”.

Słodkie i imponujące wypieki na wczorajszych obchodach jubileuszu to zasługa cukierni Wojciecha Wilka i cukierni Melba, fot.: Magdalena Grzesiak

Relację z wczorajszej uroczystości opublikujemy wkrótce. Dzisiaj zapraszamy do lektury fragmentu książki „Warto mimo wszystko”, po raz pierwszy wydanej w 2005 roku. Opisano w niej również jedną z prób teatru „Radwanek” – czas, gdy „Doliny Słońca” w Radwanowicach jeszcze nie było.

(…) Podkrakowskie Radwanowice. Krajobraz jak z bajki: w dolinach i na wzniesieniach skupione rzędy niewielkich domów, za nimi pola i lasy rozciągające się aż po skraj horyzontu. Wszystko przysypane śniegiem. Temperatura powietrza sięga minus osiemnastu stopni Celsjusza. Samochód Anny Dymnej z trudem pokonuje krętą, oblodzoną drogę biegnącą ku górze stromą nitką. Aktorka nie czuje się najlepiej. Od kilku dni przyjmuje antybiotyk. Żartuje, że w brzuchu lata jej helikopter. Minionej nocy, po setnym przedstawieniu Spaghetti i miecz w reżyserii Kazimierza Kutza, w którym grała Wandę, poczuła, że ma gorączkę. Zmaga się również z przeziębieniem. Prócz mnie, w drodze na próbę teatru „Radwanek”, towarzyszą jej przybyli z Warszawy dziennikarka i fotoreporter jednego z ogólnopolskich tygodników.

– Naturalnie, Krzysiu, byłam już na badaniach… Pewnie, że boli… Wirusa złapałam, ale ty dobrze wiesz, gdzie ja go mam. Trzeba zaciskać zęby. Nic nie poradzę… E tam… Nie przesadzaj! Nie mogę teraz chorować – podczas telefonicznej rozmowy z Krzysztofem Orzechowskim ton głosu Anny Dymnej jasno wskazuje na to, że aktorka bagatelizuje stan własnego zdrowia. Najwyraźniej irytuje się nawet, gdy mąż wspomina o rozwadze. Woli żartować: opowiadać o kocie Księciu, który, podczas nieobecności gospodarza domu, wyleguje się w jego łóżku. – I pamiętaj, proszę, żeby z Bukowiny przywieźć mi ciepłe skarpety. Chociaż ty sobie wypocznij… No pa, pa… Całuję… Ach, nie ma sprawiedliwości na tym świecie – wzdycha z ironią wyłączając aparat.

Docieramy na wzgórze, na którym stoi XIX-wieczny drewniany dwór – centrum schroniska dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Prowadzi je Fundacja im. Brata Alberta, założona w 1987 roku przez Zofię Tetelowską i Stanisława Hr. Pruszyńskiego. Od kilku lat sercem tego miejsca jest ksiądz kanonik magister Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Prócz dworu, zabudowę dwunastohektarowego ośrodka stanowią Dom Przyjaciół, Dom Norweski i Dom Śląski. Jest też kościół, boisko oraz sad.

– Oto miejsce, w którym wypoczywam od zgiełku świata – mówi pani Ania. – Rozejrzyjcie się, państwo … Czyż nie jest cudowne? Musimy zaczekać. Moi aktorzy kończą teraz śniadanie.

– Potrafią normalnie grać? – pyta dziennikarka.

– Naturalnie. To są bardzo zdyscyplinowani ludzie. Sama pani zobaczy… Proszę spojrzeć na tamten budynek po prawej stronie. Na jego najwyższej kondygnacji mieszczą się warsztaty terapeutyczne mojej fundacji. Pójdziemy do nich po próbie przedstawienia. Troje moich podopiecznych obchodzi dzisiaj urodziny. Jedna z krakowskich cukierni ufundowała dla nich tort. Mamy też kilka butelek szampana, oczywiście bezalkoholowego… A tam – aktorka wskazuje na rozległą, lekko spadzistą polanę przylegającą do tylnej ściany dworu – zostaną wybudowane nowe obiekty schroniska.

– Słyszałam, że Anna Dymna ma Medal Brata…

– To była zwyczajna podpucha – żartuje aktorka. – Gdy mi go wręczał kardynał Macharski, niczego konkretnego jeszcze tutaj nie zrobiłam. To wyróżnienie potraktowałam jako zobowiązanie… A czy państwo wiedzą, że projekt Medalu Brata Alberta wykonał jeden z podopiecznych tego ośrodka?

– Niesamowite! – dziennikarka nie kryje zdziwienia. – Który?

– Krzysztof Sieprawski. Kiedy tutaj trafił, malował wyłącznie czarne krzyże. Dzisiaj jest niezwykle zdolnym grafikiem.

Na dłuższy wywiad nie ma czasu. Z pomieszczeń mieszkalnych wychodzi grupa pensjonariuszy ośrodka. Na widok białego Opla Corsy należącego do Anny Dymnej z kilkudziesięciu gardeł wyrywa się okrzyk radości.

– Mamusia! Babcia! Ania przyjechała! – aktorkę otacza rozentuzjazmowany tłum. Każdy chce ją uściskać. Mężczyźni szarmancko całują jej dłoń.

– Krzysiu, nie tak mocno – pani Ania delikatnie uwalnia się z objęć wysokiego mężczyzny, który otoczył ją potężnymi ramionami. – Tyle razy mówiłam, że jesteś bardzo silnym facetem, a kobiety to delikatne istoty. Nie można ich ściskać tak mocno.

Z nienaganną grzecznością witani są także dziennikarze.

– Zapraszam serdecznie do pomieszczenia. W tym przedstawieniu gram kota  – z dumą informuje podający mi rękę Marian. – Strój mam bardzo piękny. Nasza Ania go załatwiła. W tym wielkim teatrze, w którym wystąpimy podczas „Albertiany”, ludzie będą klaskać! Zobaczy pan! Nasz teatr nazywa się „Radwanek”… Eee tam, kurcze blade! – raptownie odwraca głowę w stronę otaczających Annę Dymną kolegów i koleżanek. – Przepuście Agnieszkę! Przecież ona też chce powitać Anię. Nie rozumiecie?!

Słysząc te słowa grupa niepełnosprawnych natychmiast odstępuje od niezwykłego gościa. Agnieszka podjeżdża na wózku inwalidzkim. Niemal łapczywie wyciągając w górę ręce, obejmuje szyję aktorki  i całuje jej policzki.

– Aniu, Aniu… – w przedziwnie niskim głosie kobiety pobrzmiewa wielka nuta żalu, a jednocześnie ekscytacji. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę… Myślałam, że nie będę już mogła występować… Tak się bałam, gdy przestałam chodzić… Tak się bałam…

– Niepotrzebnie, słoneczko – aktorka czule odwzajemnia jej serdeczność. – W Brzydkim Kaczątku również zagrasz Kwiatuszka. W dodatku niezwykłego, bo mechanicznego. Przecież poruszasz się na wózku.

Większość pensjonariuszy radwanowickiego ośrodka to ludzie wypchnięci poza margines społeczny. Ich upośledzeniu intelektualnemu często towarzyszą ciężkie choroby. Zwykle nikogo bliskiego nie mają. Bywa, że do schroniska trafiają prosto z ulicy. Dzięki warsztatom terapii zajęciowej niektórych uda się zrehabilitować – tak jak Jolę, którą Anna Dymna zamierza zatrudnić kiedyś w warsztatach.

– Aniu, Aniu, a mas dla mnie coś? – sepleniąc odzywa się mężczyzna, który dotąd nieśmiało stał na uboczu.

– Pewnie, Kaziu, że mam – odpowiada aktorka. – Przywiozłam dla ciebie muszelkę, którą niedawno znalazłam na plaży.

– Muselkę z moza?

– Z morza jak najbardziej.

– A kto ja jestem?

– Jesteś Kaziu.

– A kto to jest Kaziu?

– Kaziu to kochany i wesoły młodzieniec.

Młodzieniec  rzeczywiście cieszy jak brzdąc. Czując zapewne, że w tej słownej grze dopiął już swego, krokiem manifestującym ogromne zadowolenie i pewność siebie podchodzi do aktorki i z nieco uwodzicielskim spojrzeniem całuje jej dłoń. Po chwili wyciąga z kieszeni metalowy model samochodu.

– Widzis? Mam go psy sobie. Od ciebie to dostałem, pamiętam. Kiedyś będę kierowcą, wies?

– Już nim jesteś – głos pani Ani staje się poważny. – Siedziałeś przecież za kierownicą mojego wozu.

Wchodzimy do stołówki znajdującej się w Domu Przyjaciół. Kamień węgielny pod jego budowę poświęcił papież Jan Paweł II. Na frontowej ścianie tego jasnożółtego, dwupiętrowego budynku widnieją tabliczki z nazwiskami fundatorów.

Aktorzy najpierw przestawiają stoły. Następnie szybko wkładają kostiumy. Niektórym w trakcie tej czynności pomagają terapeutki. W ciągu paru chwil niewielka, pomalowana na biało stołówka zapełnia się całą paletą barw. Jest Kot, Baranek, Zajączek, Pies, Wilk, Stóg Siana, Kwiatuszek, Mama Kaczka, Stara Kaczka, Indor, Bocian, Muchomor, Słoneczko, trzy małe Kaczuszki, cztery Drzewa, dwa Krzewy i tyle samo Łabędzi. Najbardziej przejęte w tym gronie wydaje się  Brzydkie Kaczątko grane przez potężnie zbudowanego Krzysztofa, którego Anna Dymna zwykła nazywać swoim asystentem. W oczach mężczyzny widać tremę, ale cała jego łagodna, naznaczona upośledzeniem twarz promieniuje zadowoleniem.

– Pani Aniu, czy przedstawienie Brzydkiego Kaczątka tutaj będzie wystawiane? – dziennikarka, wykorzystując chwilę przerwy,  znowu podsuwa aktorce dyktafon.

– Nie, w tym pomieszczeniu mamy tylko próby. Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych „Albertiana” ma swój finał na deskach Teatru Słowackiego w Krakowie.

– Taki teatr! – dziennikarka z niedowierzaniem kręci głową. – To wielki splendor!

– Dlaczego nie? Ci ludzie godni są wspaniałej sceny. Martwi mnie tylko przestrzeń. Tutaj pomieszczenie jest niewielkie, a scena teatru ogromna. Moi aktorzy mogą nie czuć się na niej bezpieczni. Lepsze nagłośnienie też by się nam przydało.

Jakość dźwięku, wydobywająca się z niewielkiego odtwarzacza płyt kompaktowych, rzeczywiście najlepsza nie jest. Aktorzy o tym wiedzą. Wzajemnie upominają siebie o zachowanie ciszy, przykładając palce do ust. Ich szczególne zainteresowanie wzbudza fotoreporter i błyski flesza w jego aparacie. Chętnie pozują do zdjęć, z dumą eksponując przy tym kostiumy. Robią to jednak z wielką uwagą, w taki sposób, by nikomu nie przeszkadzać.

Na „scenę” wchodzą odtwórcy postaci, które występują w pierwszym fragmencie inscenizacji. Reszta, wraz z księdzem Isakowiczem-Zaleskim, zajmuje miejsca na widowni. Niektórzy trzymają za ręce panie Jolę i Marysię – terapeutki. Pod nieobecność Anny Dymnej, to one będą dopracowywały przedstawienie.

Oczy widowni zwracają się na Anię i Kasię, które ustawiają się przy przeciwległych ścianach jadalni, trzymając rozciągnięty na długość „sceny” szeroki pas niebieskiej tkaniny imitujący toń jeziora. Za nią, w rzędzie, stają trzy żółte Kaczuszki z czerwonymi muszkami na szyi  i Brzydkie Kaczątko. Wszyscy uważnie słuchają komend Starej Kaczki. Akcja rozgrywa się na tle Drzew, Krzaków oraz buszujących pomiędzy nimi Zwierząt. Kazik odtwarzający rolę Bociana wspina się na palcach, wysoko unosi nogi i, jakby w transie, wymachując rękami, majestatycznie  przechadza się wzdłuż „sceny”. Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół niego.

– Proszę, maszerujemy – Anna Dymna zwraca się do Kaczuszek i Brzydkiego Kaczątka. – Raz i dwa, raz i dwa… Próbujcie poruszać się w rytm dźwięku płynącego z głośnika… Właśnie tak. Raz i dwa… Wyżej podnoście nogi… Jesteście wspaniali. Zrobimy świetną sztukę… A teraz Mama Kaczka wydaje komendy… Jolu – zwraca się do jednej z aktorek – Kiedy mówisz, machaj ręką, właśnie tak… Pokazuj, że jesteś stanowcza… Czekajcie, Kaczuszki… Pokręćcie kuperkami. To będzie fajnie i śmiesznie wyglądało…

Początkowo aktorzy gubią się w choreografii. Nie wiedzą, gdzie jest prawa, a gdzie lewa strona. Każdy ruch narzucony przez scenariusz bajki zdaje się im sprawiać ogromną trudność, wymaga od nich sporej koncentracji. Kazik-Bocian musi wytrzeć ociekające śliną usta. Malutka Halinka grająca Kaczuszkę nie rozumie, że powinna zbliżyć się do „jeziora” i skoczyć w jego „toń”. Zatrzymuje się metr przed niebieską tkaniną, jakby się czegoś obawiała. Pani Ania cierpliwie wskazuje, do jakiego miejsca powinna się zbliżyć. Scena przedstawiająca narodziny piskląt będzie dopracowywana na kolejnych próbach. Podczas dzisiejszej brakuje styropianu, który ma imitować skorupy jaj.

– Wszystko będzie dobrze – aktorka uspokaja swoich podopiecznych. – Nie musimy się spieszyć. Uczmy się cierpliwości. Ona jest cnotą każdego aktora. Nawet najwybitniejszego.

Po raz kolejny pokazuje przyjaciołom, w jaki sposób małe Kaczuszki kręcą kuperkami, a jak zachowują się, gdy wskoczą do wody. Śmiechu jest co niemiara. Potężnie zbudowany Krzysztof, przebrany w żółty uniform z jasnozielonymi odcieniami, który wyróżnia go wśród kaczych Piskląt, ma trudniejsze zadanie. Jako Brzydkie Kaczątko nie macha „skrzydełkami” podobnie jak jego siostry. Kiedy „płynie” w „jeziorze”, wykonuje rękami ruchy żaby. By sprostać temu aktorskiemu zadaniu, potrzebuje od reżysera dodatkowych wskazówek. Po paru chwilach rozumie już, co ma robić. Dając temu znak, uśmiecha się radością człowieka, który posiadł umiejętność cieszenia się z najdrobniejszych spraw. Scena powtarzana jest pięciokrotnie. Po niej pani Ania zarządza krótką przerwę.

– Czy mogę wyjść na siusiu? – zwraca się szeptem do jednej z terapeutek Marian mający na głowie czapkę  z wielkimi wąsami uformowaną na kształt kociego pyska.

– Pewnie, raz, dwa… Tylko pamiętaj: załatw się do kuwety.

Siedząca w pobliżu dziennikarka, słysząc odpowiedź terapeutki, zaczyna się śmiać. Marian śmieje się również, bo też zrozumiał żart[1].

Grzegorz Chajok

 

[1] „Warto mimo wszystko”, Anna Dymna, Wojciech Szczawiński, SIW „Znak” 2005.

Może Cię zainteresować

Otrzymaliśmy wsparcie

29.08.2024

Nasz Warsztat Terapii Zajęciowej w nadbałtyckim Lubiatowie zyskał nową inwestycję. Zakupiliśmy sprzęt, który pomoże w utrzymaniu porządku, zarówno wokół siedziby WTZ, jak i na terenie powstającego nieopodal ośrodka wytchnieniowego „Spotkajmy się”.

Urodzinowy film

26.08.2024

26 września minie 21 lat działalności Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Obejrzyjcie nasz najnowszy, urodzinowy film. Na przestrzeni ponad dwóch dekad – dzięki Waszej życzliwości, zaufaniu oraz wsparciu – tworzyliśmy wiele niezwykłych projektów. Pomogliśmy ponad 40 000 osób w całej Polsce.

Dołącz do newslettera