fbpx

Aktualności

Anna Dymna: Jasność ponad mrokiem

20.09.2021

„Chciałabym obudzić się w świecie, w którym usłyszę: »Może pani zamknąć swoją fundację, bo wszyscy potrzebujący są już otoczeni opieką i szczęśliwi«. Realia tymczasem są takie, że coraz więcej ludzi potrzebuje pomocy” – mówi Anna Dymna w rozmowie o dojrzałości i 18-leciu swojej fundacji.

– Jak wspomina Pani swoje osiemnaste urodziny?

– Zwyczajnie. Urodziłam się w lipcu. Tamten dzień spędzałam wakacyjnie nad Bałtykiem, wspólnie z rodzicami i braćmi. Pod koniec czerwca 1969 roku zdałam egzaminy do szkoły teatralnej. Byłam więc już wtedy studentką. Ten fakt miał dla mnie znaczenie. Natomiast ukończenie osiemnastu lat niespecjalnie zwracało moją uwagę. Nie pamiętam nawet, czy odbyło się z tej okazji jakieś wyjątkowe przyjęcie. Ognisko chyba rozpaliliśmy wieczorem, śpiewaliśmy. Było radośnie. Na te rodzinne, wakacyjne wyjazdy pod namiot czekaliśmy przez cały rok. Dopóki było to możliwe, zawsze wyjeżdżaliśmy razem.

Zdjęcie z sesji dla magazynu Twój STYL 5/2021, fot.: Bartek Wieczorek/Visual Crafters

– Wielu młodych ludzi niecierpliwie wyczekuje swoich osiemnastych urodzin, bo, wchodząc w dorosłość, można robić rzeczy, które dla niepełnoletnich są zakazane.

– Jako nastolatka w żaden sposób nie czułam się ograniczana. Nie miałam zatem potrzeby, by cokolwiek robić przeciwko rodzicom. Oni niczego mi nie zabraniali. Musiałam tylko uczciwie mówić, co robię i dlaczego. Po skończeniu osiemnastu lat, nadal mieszkałam z mamą i tatą. A kiedy na przykład wychodziłam popołudniami z domu, zawsze mówiłam, o której godzinie wrócę. Nie robiłam tak, bo miałam to nakazane. Po prostu nie chciałam, żeby rodzice się denerwowali.

– Osiemnaście lat uważane jest za przełom. Czy sądzi Pani, że wiek ten rzeczywiście wiąże się z wejściem w dorosłość?

– Trudno generalizować. Od kilkunastu lat obserwujemy, że niektórzy młodzi ludzie dłużej są dziećmi. Oni więcej mogą, bo mają szersze możliwości, niż wcześniejsze pokolenia. Ale pozostają też mniej odpowiedzialni i za siebie, i innych. Niby posiadają większą wiedzę o świecie, również o perwersjach tego świata, lecz późno dojrzewają, wykazując się mniejszym przygotowaniem do dorosłości. Pozostają też o wiele bardziej bezradni emocjonalnie. Nierzadko wstydzą się swoich uczuć. I gubią się w natłoku informacji oraz pokus współczesnego świata. Nie potrafią cieszyć się w pełni jedną rzeczą, bo już na horyzoncie widzą kolejną, do której pragną jak najszybciej dobiec. I tak na okrągło. Brakuje im czasu nie tylko na spojrzenie w głąb siebie, lecz również na uważne patrzenie w oczy drugiemu człowiekowi. Od trzydziestu lat uczę studentów w szkole teatralnej. Widzę więc, jak zmieniają się młodzi ludzie. Ja w wieku osiemnastu lat nie wiedziałam, kim jest lesbijka. Za to potrafiłam już gotować, robić przetwory i, pracując nad pierwszymi spektaklami, zarabiałam na siebie. Nie potrzebowałam, modnych obecnie, ekstremalnych obozów przetrwania, bo rodzice uczyli mnie, jak sobie radzić, kiedy sama znajdę się w lesie. Miałam również wokół niezwykłych ludzi, autorytety, które wskazywały mi, jak dobrze iść przez życie.

– Czym jest dojrzałość?

– Uważam, że ona jest czymś zupełnie innym, gdy ma się osiemnaście lat, czymś innym, kiedy kończy się trzydziestkę, i czymś jeszcze odmiennym, gdy przekraczamy czterdziestkę albo pięćdziesiątkę. Dla mnie, kobiety siedemdziesięcioletniej, dojrzałość też ma inny wymiar, niż dawniej. Kiedy człowiek jest młody, mówi sobie: „Jakoś to będzie”. Na starość nie myśli już w taki sposób. Nie można twierdzić: „Wszystko jeszcze jest przede mną”. Oczywiście, nie jest to równoznaczne z utratą pogody ducha. Nadal ją w sobie noszę i bardzo pielęgnuję. Nie rozczulam się nad przeszłością, nie tęsknię za nią, lecz cieszę się każdym nowym dniem. Przecież tak naprawdę wszystko zależy od nas. Od tego przede wszystkim, w jaki sposób wykorzystujemy czas, który w chwili obecnej jest nam dany. Liczba naszych lat ma drugorzędne znaczenie. Można mieć dwadzieścia albo trzydzieści lat, być zdrowym, inteligentnym, silnym, pięknym, a jednak czas wykorzystywać głupio. To dotyczy zresztą każdego wieku.

Maja Jaworska, wiceprezes i dyrektor fundacji „Mimo Wszystko”, współpracę z Anną Dymną rozpoczęła w 2003 roku, jako wolontariuszka (zdjęcie z października 2004 r.), fot.: Ewa Dziadyk

– Żyjemy w kulturze deficytu. Chociażby wszechobecna reklama wpędza nas przebiegle w poczucie nienasycenia i niewystarczalności. Większą uwagę zwracamy więc na to, czego nam brakuje albo co posiadają inni, niż na rzeczy, które powinny podsycać w nas szczęście oraz wdzięczność. Młodzi tą kulturą deficytu najbardziej nasiąkają.

– To niezwykle istotny problem. Młodzi nie orientują się, jak mają fajnie. Niektórzy uważają, że aby dobrze się poczuć, należy najpierw napić się albo naćpać. Nikt im nie mówi, że powinni odczuwać szczęście, bo mają ku temu tysiące powodów. O tym właśnie był nasz tegoroczny koncert „Spotkajmy się z radością – mimo wszystko”, który odbył się w czerwcu w trakcie 16. Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Całkowicie sparaliżowany i oddychający za pomocą respiratora Janusz Świtaj powiedział wtedy, że nauczył się odnajdywać radość nawet w małych, codziennych sytuacjach, a większość ludzi nie potrafi cieszyć się z tego, że ma dwie ręce i nogi, uważając ten fakt za niewarty ich uwagi. A Janusz wie, co to znaczy. Ten mężczyzna, który przed rokiem ukończył psychologię na Uniwersytecie Śląskim, zauważył też, że tak naprawdę szczęście musimy odkrywać w sobie, a nie gdzieś daleko. Tymczasem my, zdrowi, silni i sprawni, często poszukujemy szczęścia w tym, co zewnętrzne. Pewnie dlatego tak wielu, również młodych, ludzi czuje rozgoryczenie swoją codziennością, nieustannie narzeka. Podczas czerwcowego koncertu w Krakowie rozmawiałam też na scenie z doktor Beatą Poprawą z Tarnowskich Gór, która dwukrotnie zaraziła się koronawirusem. Wcześniej ta lekarka była moim gościem w programie „Spotkajmy się”. Opowiadała mi, że dopiero w trakcie choroby zdała sobie sprawę, jak wielkim cudem i szczęściem jest możliwość swobodnego oddychania.

– Niektórzy młodzi ludzie, chorzy albo z niepełnosprawnościami, wykazują się niezwykłą dojrzałością i głębią refleksji. Z czego to wynika?

– Chyba z tego, że te osoby żyją bardziej w głąb siebie, a co za tym idzie – są bardziej świadome życia jako takiego. Nie mają siły albo możliwości, by, jak ich rówieśnicy, gonić za błyskotkami i ułudami tego świata. Dlatego bardzo wcześnie odkrywają, co jest w życiu istotne. Pamiętam, jak Czesław Miłosz, który oglądał telewizyjne programy „Anna Dymna – Spotkajmy się”, powiedział mi kiedyś: „Jak to możliwe, że musiałem przeżyć osiemdziesiąt parę lat, żeby odkryć to, co mówił do pani w programie dwudziestodwulatek poruszający się na wózku?”. Myślę, że głębia refleksji wielu młodych ludzi, którzy chorują albo są niepełnosprawni, bierze się stąd, że los zmusił ich do zatrzymania się, przeżywania codzienności zupełnie inaczej, niż robią to osoby w pełni zdrowia i sił. Bywa przecież, że, w przeciwieństwie do nich, marnotrawimy życie, goniąc zadyszani za pozornymi wartościami, radościami albo pseudosensami codzienności, które wcześniej bądź później okazują się ułudami. A kiedy odkrywamy ich pozorność, czujemy się potwornie rozżaleni i mamy wielkie pretensje do całego świata. Obwiniamy innych za własne porażki, przyjmujemy postawę ofiar i jeszcze bardziej zapętlamy się w swoich negatywnych emocjach. Dlatego od dawna powtarzam, jak niezwykle cenny był i jest dla mnie kontakt z osobami chorymi oraz niepełnosprawnymi. Bardzo wiele się od nich nauczyłam: umiejętności cieszenia się drobnymi sprawami, że nie należy gonić przez życie z zadyszką, a przede wszystkim, że najlepszym schronieniem dla człowieka jest drugi człowiek.

Katarzyna Walaszek (z lewej), nasza wicedyrektor ds. projektów, oraz Ewa Dziadyk, szefowa działu PR i marketingu, zaczynały działać w fundacji jako wolontariuszki; w tym roku, już  po raz 16., pracowały wspólnie podczas Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, fot.: Magdalena Woch

– W tym roku, 26 września, minie osiemnaście lat od powstania Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Co, Pani zdaniem, jest najważniejszego w działalności tej organizacji?

– Chyba to, że moja fundacja powstała. Dzięki temu wiele osób odzyskało radość oraz poczucie sensu własnego życia. Z każdym rokiem okazywało się, jak bardzo jesteśmy potrzebni. Jednocześnie jakoś to smutne, ponieważ chciałabym obudzić się w świecie, w którym usłyszę: „Może pani zamknąć swoją fundację, bo wszyscy potrzebujący są już otoczeni opieką i szczęśliwi”. Realia tymczasem są takie, że coraz więcej ludzi potrzebuje pomocy. Niezmiernie ważni są też ludzie, którzy pracują ze mną w fundacji, w tym nasi wspaniali wolontariusze. Bez nich nie mogłabym realizować tylu projektów. Maja Jaworska, wiceprezes i dyrektor fundacji „Mimo Wszystko”, jest ze mną od początku, podobnie jak wicedyrektorki: Janeczka Dudzik oraz Kasia Walaszek czy, kierująca fundacyjnym działem PR i marketingu, Ewa Dziadyk. Wszystkie zaczynały ze mną działać jako wolontariuszki. Jestem wdzięczna pozostałym moim pracownikom, zarówno z biura fundacji w Krakowie, jak i naszych Warsztatów Terapii Zajęciowej w nadbałtyckim Lubiatowie, a także z ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w podkrakowskich Radwanowicach.

– Taka praca nie jest łatwa, wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, nieustannym zabieganiem o wsparcie dla podopiecznych. Czy na przestrzeni tych lat nigdy nie miała Pani ochoty zrezygnować z prowadzenia fundacji? Tym bardziej, że od początku robi to społecznie.

– Nigdy. Za to setki razy czułam się skrajnie wyczerpana bezradnością. Postanowiłam jednak, że nie dam się zniechęcić. Najbardziej przykre jest to, że nie ma płaszczyzn ponadpolitycznych, w których można by realizować projekty filantropijne. Do głowy przychodzą mi dziesiątki pomysłów, lecz polityka zabiera nieraz radość konieczną do działania. Owszem, w pomaganiu najważniejsze są pieniądze. Jednak czasami nawet one się nie przydają, jeśli nie ma radości i możliwości tworzenia. W ciągu tych osiemnastu lat zebrałam wiele doświadczeń. O pewnych tragediach, samotnościach, ludzkiej bezwzględności albo haniebnych mechanizmach rzeczywistości chyba wolałabym nie wiedzieć. Z drugiej strony, świadomość tych wszystkich mroków daje mi również możliwość zmieniania świata na lepszy. Inna jeszcze rzecz, może najważniejsza: prowadząc fundację, dowiedziałam się również wielu fantastycznych rzeczy o świecie. Ludźmi potrafią kierować zdumiewające odruchy empatii, życzliwości oraz hojności. Dlatego uważam, że – mimo wszystko – w naszej rzeczywistości jasność przeważa nad mrokiem.

– Czego życzyłaby Pani swojej fundacji z okazji 18-lecia?

– Tego, co zawsze: radości, dalszej pasji w działaniu, odwagi. One są podstawowym paliwem w naszej pracy, bo tylko dzięki radości można zrobić wszystko i przyciągnąć do siebie tłumy. To po pierwsze. Po drugie – dzień, w którym komuś nie pomożemy albo nie sprawimy, że się uśmiechnie, jest dniem straconym. O tym wiedziałam już osiemnaście lat temu. Nasze jubileusze albo liczba osób, którym pomogliśmy na przestrzeni osiemnastu lat, tak naprawdę nie mają teraz znaczenia. Istotna jest wyłącznie przyszłość. Z tego względu życzenia dla fundacji „Mimo Wszystko” mam proste: niech to, czego dokonaliśmy, daje nam siłę oraz radość do tego, co obecnie robimy i będziemy robić przez następne lata.

Rozmawiał Wojciech Szczawiński

Wesprzyj urodzinowo naszych podopiecznych

Może Cię zainteresować

Podnosić na duchu

25.04.2024

Gościnami jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie Patrycja Łatka z mamą Urszulą. Pani Patrycja, tegoroczna maturzystka, mimo zmagań z artrogrypozą, jest obiecującą sportsmenką.

„Dolina” przyciąga dobrych ludzi

19.04.2024

„Słowo »podopieczny« oznacza, że ktoś znajduje się pod naszą opieką. Musi więc być ważny w naszym postrzeganiu, rozbudzać w nas serdeczne odruchy, zrozumienie, głęboką zdolność do współodczuwania. Taka opieka to szczególna troska o psychiczny oraz fizyczny dobrostan drugiego człowieka” – zaznacza Małgorzata Cebula, wicedyrektorka ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach.

Dołącz do newslettera