Anna Dymna: WOŚP to skarb
„Kiedy zbierałam pieniądze w otoczeniu moich podopiecznych, byłam poruszona. Spoglądałam na ich radość. Czuli się szczęśliwi, bo rozumieli, że mogą być komuś potrzebni i pomocni. To jest zawsze moje najbardziej dojmujące doświadczenie z finałów WOŚP” – mówi Anna Dymna.
– Z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy Anna Dymna gra od trzydziestu lat. Jak wspomina Pani pierwszy finał w 1993 roku?
– To były inne, cudowne czasy. Polacy dopiero co wyzwolili się z komuny. Szło nowe. Nabieraliśmy wiary we własne możliwości. Rozumieliśmy też, że wiele teraz zależy od nas samych. Na początku mało wiedziałam, kim jest Jerzy Owsiak. Dotarła tylko do mnie informacja, że jego ogólnopolska akcja z czerwonym serduszkiem jest zorganizowana.
– Jakie to miało znaczenie?
– Pomagać należy mądrze, konkretnie, celowo, krystalicznie uczciwie. Tego uczy Jurek Owsiak, który, powtórzę to po raz kolejny, jest dla mnie mistrzem w tej przestrzeni. Na początku lat 90. ubiegłego stulecia, podobnie jak inne osoby publiczne, otrzymywałam setki listów z prośbą o wsparcie. Na przykład dostałam list od starszej pani. Żaliła się w nim, że jest chora i nie starcza jej na leki. W odruchu serca przesłałam jej pieniądze. Wiem, że do niej dotarły, ponieważ niedługo potem dostałam list od córki tej staruszki. Brzmiał on mniej więcej tak: pani Dymna, wiem, że ma pani pieniądze. Proszę więc o zakup beżowego kożucha, garsonki – tu podała wymiary – oraz butów numer trzydzieści osiem, bo cóż to dla pani za sprawa. Osłupiałam, czytając te słowa. Nie mogłam uwierzyć, że ludzie potrafią być tak śmiali. Gdy wysłałam raz paczkę do więzienia, zostałam zasypana listami z prośbą o wsparcie, identycznymi słowo w słowo, z różnych tego typu placówek w Polsce. Czasem ton listów był ostry, żądający, obrażający. Czasem były to zwykłe oszustwa i naciągania. Po wielu tego rodzaju doświadczeniach, gdy się przekonałam, że ludzie często mi nie dziękują, kiedy wyciągam do nich dłoń, lecz biorą najpierw całą rękę, a następnie wciągają mnie całą, przetrawiają i wypluwają, doszłam do wniosku, że moja pomoc dyktowana odruchem serca przynosi zdumiewająco złe skutki. To nie było mądre pomaganie. Dlatego, kiedy dowiedziałam się, że akcja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy jest zorganizowana i posiada konkretny cel, od razu się do niej przyłączyłam.

Fot.: archiwum fundacji
– Jak wspomina Pani swoją pierwszą kwestę dla WOŚP?
– Miałam dodatkowe doznania, bo zbierałam pieniądze razem z synem. Mój Michał miał wtedy pięć lat. Cieszyłam się, że może zobaczyć taką radosną akcję, a przy tym ogrom spontanicznej życzliwości, którą Orkiestra uruchamia zresztą do dzisiaj. Pamiętam, jak potem zanieśliśmy pieniądze do sztabu. Michaś był bardzo przejęty. Liczył każdą monetę, wiedząc, że są to środki przeznaczone dla chorych dzieci. Myślę, że tamten pierwszy finał był niezwykle ważny i przełomowy w życiu wielu młodych ludzi, nierzadko zbuntowanych i zakompleksionych, którzy zrozumieli, że coś od nich zależy, że mogą działać z sensem, włączając się w działania Orkiestry. Nikt wcześniej nie darzył ich takim zaufaniem, tak mocno na nich nie stawiał. Nie było w Polsce akcji, która pokazywałaby, że młodzi ludzie i są fantastyczni i potrafią zarażać dobrą energią. W ubiegłą niedzielę z radosną dumą spoglądałam na wolontariuszy mojej fundacji, którzy jak co roku, kwestowali dla WOŚP. Padał deszcz, straszliwie wiało, a oni trwali na krakowskim Rynku ze swoimi skarbonkami. Dzień finału Orkiestry pokazuje, ile w ludziach jest szlachetnych, dobrych odruchów. Przecież w obecnej rzeczywistości, jak tlenu, potrzebujemy takich jasnych, oczyszczających dni.
– O Orkiestrze mówi Pani to samo od trzydziestu lat. Ale fundacja Jerzego Owsiaka ma też zagorzałych oponentów. Czym to tłumaczyć?
– Zupełnie tego nie pojmuję. Nie wiem, czy są to kompleksy, czy jakaś rywalizacja. Wypadałoby, żeby wreszcie ktoś powiedział: „Słuchajcie! W tym jednym dniu dajmy sobie spokój z waśniami. Bądźmy razem”. Byłoby pięknie. Nie sądzi Pan?
– A może jednak Orkiestra jest dla kogoś konkurencją?
– Być może budzi zazdrość albo wywołuje wyrzuty sumienia. Prowadzę własną fundację, więc wiem, jak to czasami biega. Niektórzy irytują się, że realizujemy taką czy inną akcję charytatywną. Twierdzą wtedy, że niesienie pomocy to zadanie państwa. Po co to państwo wyręczać? Wcale tak nie uważam. Jeżeli możemy komuś pomóc, coś zorganizować, to róbmy to. Tak wielu ludzi potrzebuje pomocy. Nie oglądajmy się na innych, na rząd, nie szukajmy usprawiedliwień dla swojej bezczynności. Na przestrzeni trzydziestu lat mieliśmy różne rządy, od prawa do lewa. I zawsze polska służba zdrowia i pomoc społeczna potrzebowały wsparcia. Zawsze też były potrzebne pozarządowe organizacje pomocowe. Twierdzenie, że WOŚP stał się dla kogokolwiek szkodliwą konkurencją to absurd. Zresztą Orkiestra zaprasza do grania wszystkich. Po co konkurować? Lepiej współdziałać i czasem patrzyć w jednym kierunku. A tu cel jest wspaniały i krystalicznie czysty. Ratować życie i zdrowie dzieci, osób starszych – to leży na sercu wszystkich ludzi dobrej woli, bez względu na przekonania i przynależności. Przecież życie ludzkie jest wartością najwyższą ponad wszelkimi podziałami.
– Czy w ciągu trzydziestu lat kwestowania dla WOŚP miało miejsce zdarzenie, które szczególnie utkwiło Pani w pamięci?
– Takich poruszających sytuacji doświadczyłam wiele. A ile historii się nasłuchałam. Dwa lata temu pieniądze do puszki wrzucały mi maleńkie słodkie dzieciaki. Powiedziały, że ich tata żyje dlatego, że kiedyś ktoś nazbierał pieniążki i Jurek Owsiak kupił aparaty, które małego wtedy tatę uratowały i że one teraz ze swojej skarbonki przyniosły pieniążki, żeby uratować komuś tatę albo mamę. Mówiły to z ogromnym przejęciem , a ich tato stał obok ze łzami w oczach. Innym razem datek przekazał mi bezdomny. Oznajmił, że dziesięcio-, dwudziesto- i pięćdziesięciogroszówki, które wyjmował z nylonowego woreczka, zbierał dla Owsiaka przez cały niemal rok. WOŚP potrafi uruchamiać w ludziach wszystko to, co w nich najlepsze, bo pokazuje, ze każdy jest potrzebny. Fundacja Jurka to nasz narodowy, paropokoleniowy skarb, którego może zazdrości nam cały świat. Jako Polacy możemy być z siebie dumni.
– Od kilku lat, w dniu finałów WOŚP, kwestuje Pani na Rynku Głównym w Krakowie razem ze swoimi niepełnosprawnymi intelektualnie podopiecznymi.
– W tym roku, ze względu na pandemię, nie było to możliwe. Byli ze mną jedynie wspaniali wolontariusze z mojej fundacji. I, mimo fatalnej pogody, działo się pięknie. A kiedy zbierałam pieniądze w otoczeniu moich podopiecznych, również byłam poruszona. Spoglądałam na ich radość. Czuli się szczęśliwi, bo rozumieli, że mogą być komuś potrzebni i pomocni. To jest zawsze moje najbardziej dojmujące doświadczenie z finałów WOŚP.
– A jak odnosi się Pani do zarzutów o nieuczciwości WOŚP?
– Bardzo racjonalnie i logicznie. Gdyby w Orkiestrze było cokolwiek nieuczciwego albo naciąganego, to przecież nie grałaby z nami przez trzydzieści lat. A gdy do puszki wrzucają mi pieniądze dzieci uratowane przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i widzę ich radość, i przejęcie, to zarzuty te wydają się naprawdę żałosne, smutne i absurdalne.
Rozmawiał Wojciech Szczawiński