fbpx

Aktualności

Czego się nie robi dla syna

22.05.2021

Od 28 lat zajmuje się swoim całkowicie sparaliżowanym synem. Ćwiczy go, oklepuje, masuje, obraca. Z okazji premiery audiobooka książki „12 oddechów na minutę” rozmawiamy z Henrykiem Świtajem.

Jaka była pierwsza myśl, gdy usłyszał Pan o wypadku?

To było bardzo trudne. Akurat szedłem na drugą zmianę do pracy. Przyszedł do mnie kolega i powiedział, że Janusz jest w szpitalu. Nie mogłem w tamtym momencie jechać do Wodzisławia. Musiałem iść do pracy i załatwić sobie wolne.  Pojechała żona z sąsiadem. Czułem się okropnie. Trudno to opisać.

Czy, gdy Janusz zaczął jeździć na motorze, miał Pan złe przeczucie? W książce jest fragment, w którym syn opisuje wyprawę na narty. Szybkość tak go zafascynowała, że o mało nie zrobił sobie krzywdy. Wtedy usłyszał od Pana: „Ostatni raz byłeś ze mną na nartach…”.

Zawsze był odważny. Cały czas zwracałem mu uwagę, żeby zjeżdżał ostrożnie. Miał wtedy może zaledwie siedem lat (śmiech).  Codziennie, gdy wychodził z domu i wsiadał na motor, powtarzałem mu, żeby jeździł zgodnie z przepisami. Cały czas go ostrzegałem. No, ale młody chłopak wyszedł z domu i robił, co chciał. Nie miałem nad tym kontroli.

Janusz z rodzicami, fot.: archiwum prywatne Janusza Świtaja

Janusz wspomina w książce, że widząc cierpienie syna tuż po wypadku, wykrzyczał Pan, że wszystkich zastrzeli, a na końcu jemu ulży w cierpieniu.

Od początku wiedziałem, co mnie czeka. Jak to będzie wyglądać. Ile przejdę przez to życie… Widziałem tę sytuację i to, w jakim stanie był Janusz. Te rury, to wszystko. Myślałem, że nie przeżyje. Dlatego tak mówiłem. Żeby mu skrócić życie. Nie wyobrażałem sobie nawet… Człowiek wtedy był w całkiem innej sytuacji. Byłem zdenerwowany. Nieświadomy tego, co mówię. To była naprawdę trudna sytuacja. Mieć jedynaka i widzieć go w takim stanie. Człowiek jest wtedy zdolny do wszystkiego. Wszystko może powiedzieć.

Czy zaoferowano Panu i małżonce pomoc psychologiczną?

Ależ skąd!  Nikt się  tym nie zainteresował. Nie było nawet propozycji takiej pomocy. Jakby mi przydzielili psychologa,  to chętnie bym skorzystał.

Czy popierał Pan decyzję Janusza o wysłaniu listu do prezydenta z prośbą o zaprzestanie uporczywej terapii?

Nie miałem o tym pojęcia. Nic nam nie powiedział. Dowiedziałem się dopiero, jak media zaczęły pukać do drzwi. Przyszedł do nas jakiś facet. Przedstawił się, że jest z „Wyborczej”. Zapytałem go, o co chodzi, a on mi odpowiedział, że mój syn napisał wniosek do prezydenta o zaprzestanie uporczywej terapii. Nie wiedziałem nawet, jaka była jego treść. On to sobie sam załatwił.

45 urodziny Janusza, fot.: archiwum prywatne Janusza Świtaja

Codzienna opieka nad dorosłym mężczyzną wymaga ogromnego wysiłku fizycznego.

Janusz jest wysokim mężczyzną, ma prawie dwa metry. Przy takim wzroście waży się 90 kilogramów. To mnie cały czas dużo kosztuje. Przez pierwszy rok, gdy leżał w szpitalu, był w takim stanie, że nie mogłem mu jeszcze pomóc. Podczas drugiego roku w szpitalu już zacząłem się nim zajmować. Ćwiczyłem, masowałem, obracałem, karmiłem. Wszystko. Wymienialiśmy się z żoną.

Łączył Pan opiekę nad synem z pracą górnika.

Praca na dole wymaga siły. Gdy miałem na rano, przychodziłem do domu o 15.00, zjadłem troszeczkę i zaraz pędziłem do Janusza, do szpitala. Do 22.00 byłem przy nim. Przez tyle lat. Jak tylko miałem chwilę, to tam byłem. No ale czego się nie robi dla syna. Poświęcałem mu swój czas i poświęcam do dziś. Beze mnie on by nie funkcjonował. Nie miałby szans dobrze funkcjonować przez tyle lat, bo to już jest 28. rok. I cały czas trzymam pieczę nad nim. Tak jak wtedy, w szpitalu, wszystko wykonywałem razem z żoną. Tak samo jest dzisiaj. Mimo że mamy asystenta. Gdy przychodziłem przez pierwszy rok do szpitala na OIOM, przyglądałem się pracy rehabilitantki. Ona dawała mi wskazówki, jak to trzeba robić. Nic na siłę, bo można coś uszkodzić. Teraz robię to fachowo. Prawie jak rehabilitant, po tylu latach.

Janusz twierdzi, że lepiej niż jakikolwiek rehabilitant.

Możliwe, że nawet i lepiej. Na pewno dokładniej. Bardziej się przykładam.

Podczas zdobywania K2″, fot.: Jarosław Praszkiewicz

Ostrzegł Pan Janusza, że jego pierwsza dziewczyna od niego odejdzie. Wziął Pan na siebie odpowiedzialność nie tylko za opiekę, ale też mentalne wprowadzenie w nowe życie.

Tak było. Człowiek zna trochę życie. Przeważnie tak bywa, że jak jest jakaś młoda para, a czasem nawet i małżeństwo, to w takiej sytuacji ludzie odchodzą. Po jakimś czasie, zostawiają partnera. Mała garstka ludzi, którą znam, jest cały czas przy takich osobach. Do końca. No i powiedziałem o tym synowi: „Janusz, żebyś nie był zaskoczony, że przyjdzie czas, gdy już więcej jej nie zobaczysz”. I tak się stało.

Janusz powiedział, że jest Pan osobą, na której wyładowuje frustracje. Na czym Pan wyładowuje swoje?

Z osobą niepełnosprawną, w takim stopniu jak Janusz, żadnej rodzinie nie jest łatwo. Dochodzi do różnych konfliktów. No ale jestem taką osobą, że mogę się pokłócić, coś mu powiedzieć. On może mi coś powiedzieć, ale  nie potrafię długo być obrażonym, długo się gniewać. To mi szybko mija. Szczególnie wobec syna.

16 kwietnia 2008 r., konferencja prasowa „Nie bój się marzyć”; Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” przekazuje Januszowi wysokospecjalistyczny wózek z respiratorem, fot.: archiwum prywatne Janusza Świtaja

Od kogo uzyskali Państwo najwięcej pomocy?

Chciałbym podziękować Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Naprawdę, otrzymaliśmy od niej ogrom pomocy. Właśnie dzięki tej pomocy tak długo trwamy. To jest olbrzymie wsparcie. Dzięki niemu Janusz  funkcjonuje. Jeszcze raz chcę podziękować fundacji za tę długoletnią pomoc.

Ostatnio w przestrzeni publicznej wiele dyskutowano na temat opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem. Co chciałby Pan, żeby ludzie wiedzieli na ten temat? Jakiej pomocy najbardziej potrzebują rodzice osób z niepełnosprawnościami?

Chciałbym, żeby państwo pomagało bardziej. Jakaś pomoc jest, ale znikoma. Najbardziej chciałbym, żeby Kościół zwracał większą uwagę na takie osoby. Istnieją przecież różne grupy, które wspierają konkretne cele. Jednak po tym jak Janusz miał wypadek, nikt z Kościoła się nim nie zainteresował. Może w niektórych miastach jest inaczej.

Musi być Pan dumny z syna, że, mimo przeciwności, tyle osiągnął. Jest inspiracją nie tylko dla osób z niepełnosprawnościami.

Oczywiście. Kompletnie sobie nie wyobrażałem tego, czego on dokonał w tym swoim „nowym życiu”. Nie zdawałem sobie sprawy, że tyle potrafi zrobić.

Rozmawiała Katarzyna Szostak

Kolejne fragmenty autobiografii Janusza Świtaja, czytanej przez Annę Dymną, pojawiają się co tydzień, w niedzielę, o 16.00, na naszej stronie internetowej oraz kanale YouTube.

 

 

Może Cię zainteresować

Zrozumieć siebie

02.01.2025

Gościem jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie dr n. hum. Michał Piętniewicz. Pan Michał jest osobą po kryzysie psychicznym.

Dziękujemy za świąteczny kiermasz

30.12.2024

Grudzień był niezwykle pracowity. Za nami kolejny Świąteczny Kiermasz Charytatywny. W tym roku udało się zebrać aż 25 444,26 zł. Nie byłoby to możliwe bez inicjatywy wolontariuszy, a także wsparcia zaprzyjaźnionych firm i instytucji.

Dołącz do newslettera