fbpx

Aktualności

„Dolina Słońca” tętni życiem

16.09.2021

Anna Dula pamięta początki naszych działań sprzed blisko 18 lat. 20 lutego 2004 r., na pierwszym piętrze XIX-wiecznego dworu, który wchodzi w skład obiektów schroniska Fundacji im. Brata Alberta w Radwanowicach, rozpoczęły działalność Warsztaty Terapii Artystycznej prowadzone przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”.

W 2003 roku ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji imienia Brata Alberta, poinformował mnie, że niektórzy jego podopieczni stracą możliwość uczestniczenia w zajęciach terapeutycznych, bo znowelizowano ustawę o rehabilitacji i zatrudnieniu osób niepełnosprawnych. Powiedział, żebym coś zrobiła, bo nie może tak być. W pierwszej chwili oniemiałam. Kompletnie nie rozumiałam, co ksiądz do mnie mówi. Że niby co mam zrobić? Przecież jestem tylko aktorką. Do domu wziąć tych ludzi nie mogłam. „To niech pani założy fundację” – usłyszałam w końcu. Nie miałam czasu na myślenie. To był odruch. Ogarnęło mnie przerażenie i złość, niezgoda na taką rzeczywistość. Wszystko wskazywało na to, że, na skutek zmiany przepisów, osoby z niepełnosprawnością intelektualną będą miały dach nad głową i dostaną jeść, lecz całe dnie przyjdzie im spędzać w beznadziei, kiwając się pod ścianą. A przecież ich radością i sensem życia są zajęcia w warsztatach terapeutycznych. Tam czują się kochane i  potrzebne. W takiej sytuacji założenie dla nich fundacji było jedynym rozwiązaniem. To nie ja wybierałam miejsce i czas. Czas wybrał mnie. Dobrze znałam tych ludzi. Z księdzem Tadeuszem i Fundacją imienia Brata Alberta współpracowałam od 1999 roku, między innymi reżyserując spektakle Teatru „Radwanek” i pisząc do nich scenariusze. A od 2001 roku organizowano, wymyślony przeze mnie, Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Intelektualnie „Albertiana”.

Anna Dymna w wywiadzie „Wybrał mnie czas”[1]

Rozmowa z Anną Dulą, dyrektorem
ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca”

– Od kiedy pracuje Pani w Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”?

– Od kwietnia 2004 roku. Kilka miesięcy wcześniej, tuż po skończeniu studiów pedagogicznych, rozpoczęłam staż w schronisku Fundacji imienia Brata Alberta w podkrakowskich Radwanowicach. Po paru miesiącach, razem z Joasią Sobańską, zostałam skierowana do tworzenia warsztatów terapeutycznych, które miała prowadzić fundacja Anny Dymnej, zarejestrowana we wrześniu 2003 roku. Pomieszczenie, o powierzchni osiemdziesięciu ośmiu metrów kwadratowych, przekazał nam ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji imienia Brata Alberta. Początkowo objęliśmy opieką dwadzieścia sześć dorosłych osób z niepełnosprawnością intelektualną.

Anna Dula w otoczeniu grupy podopiecznych, fot.: Mateusz Sycz

– Było to pewnie spore przedsięwzięcie.

– Starałyśmy się zorganizować wszystko w taki sposób, by podopieczni nie czuli najmniejszego dyskomfortu i nie wiedzieli, że mieli być pozbawieni zajęć terapeutycznych. Osoby z niepełnosprawnością intelektualną są niezwykle wrażliwe, doskonale wyczuwają atmosferę zagrożenia. Udowodnił to czas pandemii. Pokazał on, jak ogromnie ważne są dla nich zajęcia terapeutyczne. Ze względu na obostrzenia epidemiczne nasi podopieczni nie mogli przychodzić do pracowni w „Dolinie Słońca”. Przez wiele miesięcy pozostawali zamknięci w schronisku, gdzie mieszkają. To fatalnie wpłynęło na ich kondycję. Dlatego obecnie musimy prowadzić z nimi intensywniejsze zajęcia, zarówno rehabilitacyjne, jak i psychologiczne.

– Czy nie miała Pani obaw, że Anna Dymna, zakładają fundację, porywa się „z motyką na słońce”?

– Zarówno Joasia Sobańska, jak i ja mocno wierzyłyśmy w powodzenie tego projektu. Widziałyśmy w nim głęboki autentyzm oraz sens. W tej wierze utwierdzała nas zażyłość i naturalność kontaktów Anny Dymnej z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Wkrótce  fundacja „Mimo Wszystko” zatrudniła kolejnych specjalistów: najpierw rehabilitantkę, Gosię Cebulę, potem Aurelię Korbiel, psychologa. Bardzo wspierał nas ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, a także pracownicy Fundacji imienia Brata Alberta. Nie tylko podopieczni cieszyli się, że mogą codziennie przychodzić do nowo otwartych warsztatów. Również ja i pozostali terapeuci doskonale odnajdywaliśmy się w tej przestrzeni.

Dzięki życzliwości naszych darczyńców i sponsorów podopieczni w „Dolinie Słońca” czują się bezpieczni i potrzebni, fot.: Joanna Pieczara

– Z czasem ta przestrzeń znacznie się powiększyła. W latach 2008-2012 Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” wybudowała w Radwanowicach „Dolinę Słońca”, nowoczesny kompleks terapeutyczno-rehabilitacyjny.

– Powstał on głownie z odpisów 1% przekazywanych przez podatników. Zainaugurował działalność 26 września 2013 roku, w dniu dziesiątych urodzin Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Od tamtej pory w „Dolinie Słońca” rosną trzy dęby. Podczas uroczystości jubileuszu posadzili je: Ewa Błaszczyk z fundacji „Akogo?”, Janina Ochojska z Polskiej Akcji Humanitarnej oraz Jerzy Owsiak z Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Drzewa te to symbol służenia wspólnej sprawie.

– Działalność takiej placówki różni się chyba od funkcjonowania Warsztatów Terapii Artystycznej, w których prowadzono zajęcia na powierzchni osiemdziesięciu ośmiu metrów kwadratowych.

– Znacząco. Przede wszystkim podopieczni korzystają z nowoczesnych pracowni: edukacyjno-komputerowej, teatralnej, rękodzieła artystycznego, życia codziennego, plastycznej, muzycznej i psychologicznej, a także z sali rehabilitacyjnej oraz doświadczania świata. „Dolina Słońca” od początku jest miejscem otwartym, które sprzyja społecznej integracji. Nasza placówka nieustannie tętni życiem. Cieszymy się ogromnie, gdy odwiedzają nas podopieczni z innych placówek opiekuńczych albo uczniowie szkół z terenu Małopolski. Mamy również grono wspaniałych przyjaciół, którzy przyjeżdżają do Radwanowic i wspierają nasze działania. A nasi podopieczni, widząc szczerość oraz życzliwość, czują się szczęśliwi. Ich cieszą drobnostki: kredki, gry planszowe, farby, nowe buty, rękawiczki albo szaliki. Takiej radości z rzeczy małych świat może się uczyć od podopiecznych „Doliny Słońca”. Sama się od nich uczę prostoty w patrzeniu na rzeczywistość.

– Bywa, że zachowanie osób z niepełnosprawnością intelektualną budzi kpinę, zdumienie, a nawet obrzydzenie. Anna Dymna nieraz słyszała: „Po co pani wydaje społeczne pieniądze na tych debili?”. Praca z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie nie należy też chyba do łatwych. Przecież terapeuta nie tylko prowadzi z nimi zajęcia artystyczne bądź rehabilitacyjne. Na przykład musi nierzadko pomagać im w toalecie.

– Przyznam szczerze, że płakałam w pierwszym dniu stażu. Czułam się zrozpaczona i bezradna. Odnosiłam wtedy wrażenie, że ta praca przerasta zarówno moją psychiczną, jak i fizyczną wytrzymałość. Pozbierałam się dopiero następnego dnia. Uświadomiłam sobie, że jeśli jestem terapeutką, to każdym uczestnikiem warsztatów muszę zajmować się całościowo, z pełnym zaangażowaniem i odpowiedzialnością. Podczas studiów młody człowiek uczy się teorii. Tymczasem praktyka bywa bardziej złożona. Nasi podopieczni posiadają nierzadko schorzenia sprzężone, ciężko chorują, miewają ataki. Dlatego, kiedy przyjmujemy do „Doliny Słońca” nowych pracowników, sprawdzamy nie tylko ich wykształcenie. Notabene niedawno zadano mi pytanie, dlaczego pracuję w takim miejscu, skoro mogłabym normalnie zarabiać na życie.

Czas pandemii i izolacji sprawił, że nasi podopieczni z „Doliny Słońca” potrzebują obecnie intensywniejszej rehabilitacji oraz opieki psychologa, fot.: Joanna Pieczara

– Jak brzmiała Pani odpowiedź?

– Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć, bo nie uważam, że moje zajęcie jest osobliwe. Praca bankowca albo inżyniera również wymaga odpowiednich predyspozycji. I również w niej pojawiają się trudne momenty.

– Zdarza się, że dorosła osoba z niepełnosprawnością intelektualną nie umie wykonać najprostszych czynności: zasznurować butów, założyć swetra albo posługiwać się sztućcami. Co więcej – często, gdy nauczy się tych czynności, zapomina o nich. Czy brak postępów nie budzi zniechęcenia w terapeutach?

– Zawsze szukamy nowych przestrzeni, w których podopieczni mogą się rozwijać. Nierzadko ich gorszy czas mija. Wtedy wracają do nauczonych czynności. A jeśli następuje regres w jednej umiejętności, to postęp pojawia w innej. Należy uważnie i cierpliwie szukać takich przestrzeni. Oczywiście, mamy w „Dolinie Słońca” osoby starsze, schorowane. Najtrudniejszą więc staje się chwila, gdy widzimy, że podopieczny, z racji wieku albo choroby, nie może uczestniczyć już w terapii, że lepiej będzie, jeśli pozostanie w schronisku i poleży w łóżku. Na przykład w trudnej sytuacji znajduje się teraz nasz Janek, który ma ponad siedemdziesiąt lat. Wykazywał on niezwykłe uzdolnienia plastyczne. Jego prace eksponowano między innymi w „Galerii 2 światy” na krakowskim Kazimierzu i podczas krakowskiej premiery światowej wystawy „Van Gogh Alive”. Ale chociaż Janek nie jest już w stanie brać udziału w zajęciach, to jednak chcemy, by nadal do nas przychodził, był w grupie, mógł rozmawiać z terapeutami. Wiemy, że to jest dla niego ważne. Momenty rozstań z podopiecznymi zawsze konsultujemy z lekarzami i psychologami. O ile to możliwe, staramy się odwlekać je w czasie.

W „Dolinie Słońca” zajmujemy się osobami najbardziej zagrożonymi wykluczeniem społecznym, fot.: archiwum fundacji

– Rozumiem, że między kadrą i podopiecznymi rodzą się więzi emocjonalne.

– Żyjemy sprawami podopiecznych cały czas. To chyba naturalne. Zdarza się, że podczas urlopu muszę powstrzymywać się przed zatelefonowanie do ośrodka i dowiedzeniem się, jak sprawy w naszej „Dolinie” się mają, czy, na przykład, podopieczny, który chorował, wrócił do zdrowia. W okresie szczytu pandemii, gdy słyszałam w domu sygnał karetki, zawsze pojawiała się we mnie lękliwa myśl: „Byle nie do Radwanowic”. To był niezwykle trudny czas. Z podopiecznymi mogliśmy się wtedy widzieć jedynie z dystansu albo przez szybę w oknie. Oni tęsknili za terapeutami, a terapeuci za nimi. Nie odbieramy podopiecznych przez pryzmat niepełnosprawności intelektualnej. Gdy o nich rozmawiamy, koncentrujemy się wyłącznie na różnicy w ich charakterach. I jest to dla nas zupełnie naturalne podejście do nich.

– Co w pracy daje Pani satysfakcję?

– Wszystko. Po prostu lubię „Dolinę Słońca”. Czuję się w niej bezpieczna i potrzebna. Lubię też rozmawiać z podopiecznymi. Cenię sobie ogromnie spontaniczność i szczerość w tych kontaktach. Przypuszczam, że praca w „Dolinie” miała również wpływ na moje życie osobiste. Gdy dowiedziałam się, że moja córka choruje na cukrzycę typu I, nie byłam przerażona. Podeszłam do tego faktu zadaniowo, by niepełnosprawność córki nie ograniczała ani jej, ani mojej rodziny. Żyjemy normalnie, ponieważ z niepełnosprawnościami można normalnie żyć.

Rozmawiał Wojciech Szczawiński

Wesprzyj urodzinowo naszych podopiecznych

[1] https://mimowszystko.org/aktualnosci/wybral-mnie-czas-cz-1/

Może Cię zainteresować

„Dolina” przyciąga dobrych ludzi

19.04.2024

„Słowo »podopieczny« oznacza, że ktoś znajduje się pod naszą opieką. Musi więc być ważny w naszym postrzeganiu, rozbudzać w nas serdeczne odruchy, zrozumienie, głęboką zdolność do współodczuwania. Taka opieka to szczególna troska o psychiczny oraz fizyczny dobrostan drugiego człowieka” – zaznacza Małgorzata Cebula, wicedyrektorka ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach.

Nowa organizacja życia

18.04.2024

Gościem jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie Jakub Cukier, student historii na Uniwersytecie Wrocławskim, który choruje na cukrzycę typu I.

Dołącz do newslettera