Głowa – największe ograniczenie
Andrzej Bargiel, jako pierwszy człowiek w historii, zjechał na nartach ze szczytu K2 (8611 m n.p.m.). Ma w dorobku szereg imponujących dokonań w skialpinizmie, a także biegach górskich. Otrzymał m.in. nagrodę magazynu National Geographic i tytuł Promotora Polski, przyznawany przez Fundację Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”. Jest ratownikiem-ochotnikiem Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz naszym przyjacielem.
– Anna Dymna często zachęca osoby z niepełnosprawnościami, by, mimo trudności, realizowały swoje marzenia. A czym marzenia są dla Ciebie?
– Marzenia nadają życiu moc, radość i sens. Do ich spełniania droga jest tylko jedna: praca, wytrwałość, cierpliwość, konsekwencja, wiara w to, co się robi. Oczywiście, musi być w tym wszystkim obecny rozsądek. Marzenia warto mieć. Warto dążyć do ich realizacji. Niezależnie od tego, czy żyjemy z niepełnosprawnościami, czy też nie. Każdy człowiek natrafia na ograniczenia, bywa, że odczuwa skrajną niemoc. Od nas jedynie zależy, w jaki sposób podchodzimy do rozmaitych trudności i wyzwań napotykanych w codzienności.
– Powie ktoś: „Jędrkowi Bargielowi łatwo mówić. Jest sprawny, silny, ma sponsorów, ludzie go podziwiają”.
– Ale zauważ: ci ludzie często spoglądają na taki czy inny sukces tylko przez pryzmat końcowego efektu. Nie biorą pod uwagę drogi, która do niego doprowadziła. W moim przypadku ta droga była wyboista i kręta. Napotykałem wiele trudności. Jedynie miłość i pasja umożliwiały mi podążanie, małymi krokami, do przodu. Jako chłopiec nie posiadałem nawet nart. W domu, gdzie było nas jedenaścioro rodzeństwa, rodzice nie mieli możliwości zapewnienia mi takiego sprzętu. Pierwsze drewniane narty i buty do nich wyhandlowałem od sąsiada. W zamian dałem mu paletki do tenisa stołowego. Z ciężkim sercem dołożyłem do nich scyzoryk. Miałem wtedy dziewięć lat. Pamiętam, że byłem szalenie podekscytowany posiadaniem tych pierwszych nart. A w późniejszym okresie sporo czasu i energii zajęło mi przekonywanie osób z mojego otoczenia, że nie jestem szaleńcem, planując zjazdy na nartach z najwyższych gór na świecie. W młodości nie myślałem o zdobywaniu takich szczytów. Wyprawy na nie to naturalna konsekwencja działań, które podejmowałem od najmłodszych lat. Nie można od razu rzucać się na głęboką wodę. Należy też pamiętać, że największe ograniczenia tkwią w naszych głowach. W realizacji zamierzeń to, co siedzi w głowie, bywa nierzadko najpotężniejszym przeciwnikiem. Zdarza się, że w konfrontacji z własnym umysłem klęskę ponoszą nawet osoby znakomicie wyszkolone pod względem fizycznym.
– W spocie kampanii społecznej Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, który zrealizowano trzy lata temu, mówisz: „Chciałbym zjechać z najwyższej góry świata. Na nartach”. Nie udało Ci się zrealizować tego marzenia.
– Wspominałem o rozsądku, który musi towarzyszyć spełnianiu marzeń. Na Mount Everest wyruszyłem pod koniec sierpnia 2022 roku. Pod koniec września, ewentualnie na początku października, planowałem atak szczytowy, bez użycia tlenu, a następnie zjazd na nartach do bazy. Niestety, warunki pogodowe zmusiły mnie do przerwania wyprawy. W sportach ekstremalnych kluczowa jest odpowiedzialność, zarówno za siebie, jak i zespół.
– Rozumiem, że ubiegłorocznej wyprawy na Mount Everest nie traktujesz jako porażki.
– Nie. Po pierwsze ta wyprawa została przerwana nie z powodu moich zaniedbań. Po drugie, podczas przygotowań do niej i później doświadczałem wielu budujących emocji, dla których warto było podjąć to wyzwanie. Uważam, że w osiąganiu zamierzeń ważny jest nie tylko cel, ale także droga, która do niego prowadzi. Cieszyć powinna sama możliwość robienia tego, co jest naszą pasją. W mojej młodości właściwie nic nie zapowiadało, że zdołam osiągnąć to, czego dotychczas dokonałem. Myślę, że upór, cierpliwość i wiara w siebie potrafią działać cuda. Z roku na rok, dzięki drobnym sukcesom, nabierałem przekonania, że mogę być coraz bardziej odważny w realizacji własnych marzeń.
– W 2010 roku zwyciężyłeś w elitarnym Elbrus Race. Ustanowiłeś przy tym nowy rekord trasy Extreme. Zjechałeś na nartach między innymi z Laila Peak, Manaslu, Yawash Sar II, Aiguille du Midi, K2, Chan Tengri, Szczytu Ismaila Samaniego, Szczytu Korżeniewskiej i Broad Peak. Jak wygląda świat z perspektywy człowieka, który staje na najwyższych wierzchołkach świata?
– Skala jest niesamowita. W jej obliczu uświadamiasz sobie, jaką w tym świecie jesteś drobiną. Dlatego nabierasz dystansu do swojej codzienności. Jednak perspektywę zmieniają też podróże. W odległych krajach nieraz widziałem ludzi, którzy żyją niezwykle skromnie, posiadają bardzo niewiele. A jednak są szczęśliwi. Mimo wszystko. To daje dużo do myślenia w kwestii naszych nieustannych oczekiwań oraz pogoni za rzeczami, które i tak szczęścia nie dają. Za to podczas uganiania się za iluzjami tracimy kawał życia.
– Jesteś ratownikiem-ochotnikiem TOPR. Angażujesz się w projekty charytatywne wielu organizacji pozarządowych. Co skłania Cię do pomagania potrzebującym?
– Wiem, czym jest bieda. Sam jej doświadczyłem. Ona uczy wrażliwości w dostrzeganiu ludzi, którzy potrzebują pomocy. Od małego miałem w sobie coś takiego, że gdy ktoś nie miał pieniędzy, przeżywał bardzo trudną sytuację, to potrafiłem oddać mu swoją ostatnią złotówkę. Uznawałem to za naturalne.
– Ale wszystkim pomóc nie sposób.
– Naturalnie, pomaganie musi być rozsądne. Rozeznaję więc prośby o wsparcie, jakie są do mnie kierowane. Przykre jest, że w Polsce nadal żyją ludzie, którzy nie mają co jeść albo nie posiadają środków, by wysłać własne dzieciaki do szkoły. Są też osoby starsze, samotne. One też cierpią biedę. To od razu rzuca się w oczy. Wiem, jak ważny jest każdy gest życzliwości. Na różnych etapach mojego życia napotykałem osoby, które mnie wspierały. Nie zawsze materialnie. Czasami słuchałem tylko ich dobrych rad, które mnie umacniały. Dzięki tym radom mogłem się rozwijać.
– Co sprawiło, że stałeś się przyjacielem Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”?
– Zawsze byłem pod dużym wrażeniem społecznych dokonań Ani. Ania jest niesamowita. Kiedy więc zaproszono mnie do udziału w kampanii jej fundacji, to od razu się zgodziłem. Co prawda nie jestem człowiekiem, który przepada za popularnością. Jednak zaleta rozpoznawalności polega na tym, że może być ona narzędziem do wspierania potrzebujących. Własnym szczęściem należy się dzielić. Chociażby dlatego, że energia naszego dobra, wcześniej bądź później, do nas wraca.
– Brałeś udział w kilku projektach Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Co w ich trakcie szczególnie zapadło Ci w pamięć?
– Na pewno relacje, jakie Ania i pracownicy fundacji „Mimo Wszystko” mają ze swoimi podopiecznymi. Zawiera się w tym niesamowita radość, autentyzm i spontaniczność. Ważne, że fundacja Ani nie tylko pomaga materialnie oraz rzeczowo osobom chorym i z niepełnosprawnościami. Organizacja ta stwarza również przestrzenie, w których ci ludzie mogą się rozwijać, realizować swoje pasje oraz marzenia. To jest ważne i piękne.
– Cóż… Też marzy mi się zjazd na nartach z najwyższej góry świata. Problem w tym, że nie potrafię ustać na „deskach”, nawet gdy podpieram się kijkami. Podpowiedz, proszę, jak odróżnić nasze płonne marzenia od tych, które realnie możemy spełniać?
– Już w dzieciństwie zdałem sobie sprawę, że warto marzyć. Ale marzenia same się nie spełniają. Nic nie spada z nieba. Nie można też snuć marzeń utopijnych. Należy najpierw rozsądnie i z pokorą rozpoznać własne możliwości, a potem, małymi krokami, realizować plany. Myślę, że kiedy obierzesz właściwą drogę, włożysz w nią wszystkie swoje siły, to sprawy toczą się same. Naturalność, z jaką się dzieją, bywa chwilami zaskakująca. Oczywiście, zdarza się, że realizacja jakiegoś marzenia zajmuje połowę życia. Ale warto podążać tą ścieżką.
– W realizacji własnych zamierzeń często blokują nas opinie otoczenia.
– Jeśli chce się robić coś wyjątkowego, to nie można oglądać się na innych. Należy wierzyć w słuszność obranej drogi, mądrze i odważnie wychodzić poza schematy codzienności. O innych sprawach już wspominałem. Konieczny jest upór, konsekwencja, cierpliwość i rozsądek. Anna Dymna nieraz opowiadała o ludziach bez rąk, nóg, sparaliżowanych oraz z innymi dysfunkcjami, którzy, mimo cierpienia i ograniczeń, potrafią realizować swoje marzenia, są, jak mówi Ania, królami życia. Ania ma rację. Takie osoby mogą i powinny być dla świata inspiracją. A jeśli robisz to, co kochasz, szczęście odczuwasz każdego dnia.
Rozmawiał Wojciech Szczawiński