Każdemu wolno kochać
Ewa Toboła wykonywała w swoim życiu wiele zawodów: od pracy w biurze nieruchomości, agencji reklamowej, spedycji lotniczej, po realizację filmową. Nieprzypadkowo znalazła się w naszym ośrodku terapeutyczno-rehabilitacyjnym „Dolina Słońca” w Radwanowicach.
– Jak Pani do nas trafiła?
– To długa wędrówka z Wielkopolski, skąd przybyłam do Krakowa na studia socjologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po latach pracy w różnych zawodach, szukając dla siebie miejsca, zapisałam się na studia podyplomowe z arteterapii. Otworzyły mi one oczy na wiele ludzkich problemów. Byłam wolontariuszką w domach dziecka, gdzie pomagałam w warsztatach teatralnych, w Maltańskim Centrum Pomocy Niepełnosprawnym Dzieciom i ich Rodzinom, gdzie pracowałam z dziećmi z autyzmem i zespołem Downa. Praktykowałam też w DPS-ie i na oddziale psychoterapeutycznym szpitala MSWiA. Zajęcia z doktorem psychiatrii Andrzejem Kowalem oraz bezpośrednie spotkanie z pacjentami w szpitalu Specjalistycznym w Kobierzynie uświadomiły mi, jak bardzo cierpią osoby chore psychicznie i jaka jest skala problemów związanych z odrzuceniem, stygmatyzacją, potrzebą akceptacji. W szpitalu zobaczyłam też wstrząsające obrazy wiszące na ścianach.

Ewa Toboła (w białej bluzce) z podopiecznymi „Doliny Słońca”, fot.: archiwum fundacji
– Czy te doświadczenia miały na Panią znaczący wpływ?
– Naturalnie. Zakończeniem studiów była praca dyplomowa. Pan doktor powiedział do mnie: „Najlepiej, żeby Pani zrobiła film o którymś z pacjentów”. Nie miałam wówczas zielonego pojęcia o robieniu filmów, ale mój syn, Bartosz, miał małą kamerę. Wybraliśmy pacjenta, którego osobę i sztukę zaczęliśmy dokumentować. Tak powstał nasz pierwszy film „Tadeusz Andrzejewski – art brut”. I tak się zaczęła niezwykła przygoda w krainie tajemniczej ludzkiej psychiki, której stan i przeżycia objawiają się w twórczości, a których nie można zrozumieć bez poznania autora.
– To niejedyny dokument Pani współautorstwa o osobach z niepełnosprawnościami.
– „Tadeusz Andrzejewski – art brut” jeździł na różne festiwale, konkursy. Zaczął zdobywać nagrody. Został nawet przetłumaczony na język czeski. Bohater filmu zyskał uznanie swojej rodziny, kolegów z warsztatów, widzów, którzy, na wystawach jego rysunków organizowanych przy okazji projekcji, poznawali również jego twórczość. Robiliśmy więc kolejne filmy. O artystach zmagających się ze schizofrenią, którzy przez swoją twórczość opowiadają o sobie. O tym, czego nie są w stanie powiedzieć, czego nie są w stanie wyrazić inaczej. W naszym tandemie powstał także film o autystycznym Julku – nagrodzony pierwszą nagrodą na festiwalu „Kochać człowieka” w Oświęcimiu. Syn później rozwinął ten film – już jako student w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego.
– Od kiedy pracuje Pani w „Dolinie Słońca”?
– Kiedy trzy lata temu trafiłam do Radwanowic, spodobało mi się w tym miejscu przede wszystkim terapeutyczne podejście do podopiecznych. Ośrodek w „Dolinie Słońca” powstał specjalnie dla nich, dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. To nie są jakieś adoptowane pomieszczenia, ale kilka połączonych budynków ze świetnie wyposażonymi pracowniami, w których grupa instruktorów i terapeutów zapewnia opiekę oraz organizuje ciekawie czas. Już wiszące w korytarzach prace zachęcały do poznania ich autorów.
– Czym się Pani zajmuje?
– Prowadzę tutaj zajęcia z ceramiki, bo nie święci garnki lepią. Podopieczni czasami nie tworzą nic konkretnego. Samo gniecenie, formowanie jest dla nich interesujące i uspokajające. Poznali cały proces wytwarzania ceramiki od wałkowania, poprzez wypały i szkliwienie biskwitu. Kiedy przychodzą do pracowni, od razu się przebierają w fartuchy i chcą to robić. Dla mnie to jest największy sens. Terapia przez pracę i sztukę. Powstają w ich rękach małe serduszka i duże miski. Pracujemy teraz nad projektem wylepienia z gliny Drzewa Pokoju na ścianie budynku. Każdy może przecież ulepić mały listek, kwiaty czy ptaszka. Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba. Malowanie, rysowanie czy rzeźbienie jest opowiadaniem o nich samych.
– Sztuka jest dla nich językiem, którym mogą się posługiwać.
– Tak. To jest sposób komunikacji. Prezentowałam ich prace na konferencji organizowanej przez Stowarzyszenie Psychiatria i Sztuka. Ich twórczość wzbudza duże zainteresowanie i nie tylko jako przedmiot badań do studium przypadku, ale dostrzega się w niej potencjał estetyczny. Docenia to, że ta sztuka może być wystawiana czy trafić do muzeum. Moda na otaczanie się sztuką nieprofesjonalnych artystów do nas dopiero dociera, ale „Nikifory i Heródki są na rynku sztuki bardzo cenione. Inwestowanie w sztukę art brut to wspieranie ich autorów, których najczęściej sytuacja życiowa jest bardzo trudna.
– Jakie są marzenia podopiecznych „Doliny Słońca”?
– Dobytek naszych podopiecznych mieści się w jednej walizce. Nic nie mają, ale nie marzą o bogactwie. Ich marzenia są takie jak wszystkich: potrzebują uwagi, docenienia, zainteresowania, czułości, przytulenia. Chcą spotkać się z rodziną chociaż podczas świąt. Czekają na telefon od bliskich czasami długie miesiące i bardzo przeżywają, gdy ktoś zadzwoni lub napisze. Potrzebują jak wszyscy miłości. Marzą też o wycieczkach, wyjazdach, podróżach. To są bardzo wrażliwe osoby, które w tym brutalnym świecie nie mogłyby funkcjonować bez naszej pomocy. Jesteśmy przecież wielką rodziną i o dobrostan musimy zadbać wspólnie, bo wzajemnie od siebie zależymy. I my, jako społeczeństwo, ostatnio wzięliśmy sprawy w swoje ręce bez udziału instytucji. Przyjęliśmy uchodźców z Ukrainy. Przekonaliśmy się, jak wielkie pokłady dobra są w nas. „Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo” – cytując Stanisława Wyspiańskiego z „Wyzwolenia”.
Rozmawiała Elżbieta Bednarczyk