Koncert dla Magdaleny Piekorz
„Znaleźć nadzieję” – już po raz dziesiąty, wspólnie z Filharmonią Krakowską, organizujemy koncert charytatywny oraz aukcję. Tegoroczny dochód z wydarzenia zostanie przekazany na leczenie i rehabilitację Magdaleny Piekorz, uznanej reżyser, która zmaga się z boreliozą.
Jej „Pręgi” stały się objawieniem naszej kinematografii początku XXI wieku. Obraz zdobył m.in. Złote Lwy oraz Nagrodę Publiczności na 29. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Był również polskim kandydatem do hollywoodzkiego Oscara.
Twórczość Magdaleny Piekorz doceniano i nagradzano znacznie wcześniej. „Dziewczyny z Szymanowa” (1997), „Franciszkański spontan” (1998), dokumentalna telenowela „Chicago” (1998), spektakl „Wizyta starszej pani” (2010), musical „Oliver!” (2009) czy uroczysty koncert z okazji 70. urodzin Ewy Demarczyk podczas 48. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu to tylko niektóre głośne dokonania artystyczne pochodzącej ze Śląska reżyser. „Senność”, jej drugi film fabularny, wyróżniono Złotym Klakierem – był najdłużej oklaskiwanym tytułem 33. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.
Zawsze pracowała z ogromną pasją, bez asekuracji i kalkulacji, ze stuprocentowym zaangażowaniem – dla publiczności, dla ekipy, dla samej siebie też. Jak twierdzi, inaczej nie potrafiła. Chciała, żeby oglądający produkcje widz dostrzegał w jej pracy nie tylko reżysera, ale też człowieka. W jednym z wywiadów powiedziała: Robiąc film, wywalam całe swoje serce, ale potem chowam się za ekranem. Nominowane do Złotych Lwów „Zbliżenia” – swój ostatni obraz fabularny – zrealizowała w 2014 r. Potem nie mogła już pracować. Niezdiagnozowana w porę borelioza podstępnie, z narastającą mocą wyniszczała jej organizm.
– Z chorobą zmagam się już dziesięć lat – mówi. – Musiałam zrezygnować nie tylko z pracy nad produkcjami, ale również z prowadzenia zajęć z reżyserii na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Właściwie z dnia na dzień pojawiły się u mnie potworne bóle głowy, bezsenność i uczucie skrajnego wyczerpania. Do tego dochodziły katary trwające nawet po kilka dni. Początkowo sądziłam, że to jedynie ataki alergiczne. Tymczasem był to wyrzut toksyn, które przez lata gromadziły się w moim organizmie.
Kleszcz ukłuł ją we wrześniu 2007 roku, w parku, podczas spaceru z psem. Ale w tamtym czasie panowała opinia, że jeśli na skórze nie ma rumienia, to ukąszenie można zbagatelizować. Lekarz nie zalecił jej nawet przeprowadzenia podstawowych badań.
– Sprawę uznałam za zamkniętą – kontynuuje. – Czułam się dobrze, realizowałam kolejne projekty. Chociaż kiedy teraz wspominam tamten czas, uświadamiam sobie, że często się wtedy przeziębiałam. Bywały też okresy, gdy czułam się bardzo zmęczona albo nie mogłam w nocy spać. Wszelkie dolegliwości kładłam jednak na karb stresu, jaki towarzyszy mojej pracy. Pewnie intensywność, z jaką pracowałam, dodawała mi jeszcze sił przez jakiś czas. Ostatecznie choroba wzięła górę. Paradoksalnie nastąpiło to w okresie, kiedy, kończąc czterdzieści lat, postanowiłam trochę zwolnić tempo.
Wizyty w gabinetach laryngologów, alergologów i neurologów liczy w dziesiątkach. Tomografia komputerowa wykazała lekkie skrzywienie przegrody nosowej. Opinie lekarzy były różne: „Należy poddać się operacji”, „Nie trzeba jej przeprowadzać”, „Może to tylko uczulenie na salicylany”. O boreliozie nikt nie wspominał.
– Po roku wędrówek po różnych gabinetach byłam na tyle wyczerpana, że jednak zdecydowałam się na operację – tłumaczy. – Był to chyba największy błąd. Moja borelioza umiejscowiła się bowiem w nerwie twarzowym, zatokach. Po operacji zawładnęła całym organizmem. Zaatakowała nerwy, stawy i mięśnie. Leki przeciwbólowe już nie działy. Trafiłam kolejno do trzech szpitali: ponownie na oddział laryngologii, potem trzy tygodnie byłam na neurologii, następnie tyle samo czasu na autoimmunologii. Podejrzewano szpiczaka, nawet porfirię. W diagnozowanie włączono też psychiatrę. I nic. A stan mojego zdrowia pogarszał się coraz bardziej.
Na własną rękę zaczęła szukać ratunku. Dopiero telefoniczna konsultacja objawów ze specjalistą, który sam chorował na boreliozę, wskazała prawidłową diagnozę. Zalecono jej prywatne przeprowadzenie kosztownych testów CD57, na limfocyty atakowane przez boreliozę. U zdrowego człowieka liczba takich limfocytów wynosi 170. Jej wynik wskazywał 44.
– Ucieszyłam się, że mam wreszcie wiedzę na temat tego, co mi dolega – podkreśla. – Nie wiedziałam tylko, że to dopiero początek koszmaru i wielkiego cierpienia. Przez osiem miesięcy byłam na antybiotykach, które kompletnie zatruły mój organizm. Teraz, od ponad pół roku, dwa razy w tygodniu, dostaję kroplówki. Biorę też wlewy z kwasu alfa-liponowego – na regenerację nerwów, i korzystam z Generatora Plazmowego Rife’a. Wreszcie, bardzo powoli staję jakoś na nogi. Wszystko zależy od dnia. Bywa, że nie znajduję sił, by prowadzić rozmowę przez telefon. W minionym roku, w kwietniu, podczas świąt, przeszłam potworne załamanie. Naprawdę myślałam, że jestem już „po tamtej stronie”.
Właściwie od początku zmuszona była korzystać z prywatnej opieki medycznej. Oszczędności wydawane na kosztowne leczenie dawno się skończyły. Wyczerpało się także finansowe wsparcie, jakie mogła otrzymać od rodziny i przyjaciół. Twierdzi, że doszła już do „ściany”. Za same leki płaci trzy tysiące złotych. Do tego dochodzą opłaty za kroplówki oraz pozostałe zabiegi. Miesięczny koszt terapii sięga nawet ośmiu tysięcy złotych. Bardzo pomógł Polski Instytut Sztuki Filmowej, który przesyłał scenariusze do recenzowania. Dzięki temu miała zapewnione ubezpieczenie, a także podstawę egzystencji. Teraz w instytucie zmienił się dyrektor. Nie wiadomo, czy współpraca zostanie przedłużona.
Dawniej siłę czerpała od widzów, którzy chcieli oglądać jej produkcje, i od współpracujących z nią aktorów. Obecnie wsparciem są dla niej bliscy, nierzadko też osoby nieznajome, które deklarują pomoc. Mimo trudnych chwil, nawet załamań, mocno wierzy, że jej walka z boreliozą to tylko dojmująco bolesny, ale ograniczony latami etap.
– Wciąż odnajduję w sobie nadzieję. Chciałabym wrócić do projektów, których dokończenie uniemożliwił mi stan zdrowia. Marzę też, żeby wreszcie nakręcić film na podstawie scenariusza Andrzeja Saramonowicza „Krzyż”. Ale chyba moim największym marzeniem jest zrobienie musicalu o wolności, coś w stylu „Hair” Miloša Formana. Tyle że akcja rozgrywałaby się w Polsce lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Podobnie jak zrobił to Forman, chciałabym w lekkiej formie opowiedzieć o sprawach poważnych, o różnych wymiarach naszej wolności: i tej politycznej, i duchowej, i osobistej – wyjaśnia.
Koncert charytatywny „Znaleźć nadzieję” dla Magdaleny Piekorz odbędzie się 11 lutego 2018 r., o 17.00, w Filharmonii Krakowskiej. Wystąpią: Sebastian Riedel i Cree oraz Carrantuohill. Wydarzeniu towarzyszyć będzie licytacja piór, zegarków, a także innych Magicznych Przedmiotów przekazanych przez znane postacie życia publicznego. Prowadzenie: Anna Dymna i Bronisław Maj.
Wojciech Szczawiński