List do Anny Dymnej
„Dopiero po wysłuchaniu Pani wypowiedzi zauważyłam, jakim skarbem jest moja siostrzyczka. To ona cieszy się tylko dlatego, że wróciłam ze szkoły. Jej nie obchodzi, czy jestem gruba, czy chuda, czy mam same piątki w szkole, czy może dwóje” – napisała w liście do Anny Dymnej Marysia Sieczka.
Dzień dobry.
Nazywam się Marysia Sieczka, mam 17 lat i dwójkę młodszego rodzeństw (trzynastoletniego brata, Tymka, i sześcioletnią siostrę, Gosię). Moja siostrzyczka ma duże uszkodzenie mózgu i padaczkę. Lekarze mówią, że jej mózg wygląda jak u dziewięćdziesięcioletniego człowieka ze znacznym Alzheimerem.
Po roku od tego, jak dowiedzieliśmy się, że Gosia jest niepełnosprawna, lekarze powiedzieli nam, że ona, według badań, powinna być „warzywem”, osobą, z którą nie ma kontaktu i nieruszającą się z łóżka. Dobrze, że nie powiedzieli nam tego od razu, bo pewnie byśmy stracili nadzieję, a tak to maleńka zaskakuje nas na każdym kroku i każdego dnia. Od dawna uczy się chodzić, a ostatnio postawiła swoje pierwsze samodzielne kroczki. Jest wesołą, zawsze uśmiechniętą, komunikatywną i ciekawą świata dziewczynką. Nie mówi, ale porozumiewa się z nami za pomocą symboli (komunikacji zastępczej). W ten sposób pokazuje dokładnie, o co jej chodzi i czego chce. Uwielbia, jak jej się czyta wiersze dla dzieci oraz śpiewa piosenki: dla dzieci i harcerskie.
Piszę do Pani, żeby podziękować, bo, po obejrzeniu kilku wywiadów z Panią, zrozumiałam, jaki skarb mam w domu. Jak Gosia się urodziła, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Niestety, kiedy dowiedziałam się, że jest niepełnosprawna, to mój idealny świat w jednym momencie runął. Na początku nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. Oswojenie się z tą myślą zajęło mi tak naprawdę 5 lat.
W trzeciej klasie gimnazjum, z perspektywy czasu, wiem, że, uciekając przed tą myślą, zaczęłam angażować się we wszystko, co się dało. Byłam w harcerstwie i nie opuszczałam żadnej zbiórki albo wyjazdu, działałam w wolontariacie szkolnym (brałam udział w każdej akcji organizowanej w celach charytatywnych), działałam w samorządzie szkolnym i udzielałam się w klasie, pomagałam również starszej pani z Pragi w sprzątaniu (z mojego domu na Pragę jest godzina drogi). Oczywiście, pomagałam rodzicom w domu przy Gosi i nie tylko.
Dopiero po wysłuchaniu Pani wypowiedzi zauważyłam, jakim skarbem jest moja siostrzyczka. To ona cieszy się tylko dlatego, że wróciłam ze szkoły. Jej nie obchodzi, czy jestem gruba, czy chuda, czy mam same piątki w szkole, czy może dwóje. To ona rzuca mi się na szyję niezależnie od tego, co głupiego zrobię tego dnia, co powiem. Ona jedna nie ma do mnie żadnych pretensji, no najwyżej o to, że jej nie śpiewam albo nie mówię wierszyków. Ona jedna akceptuje mnie taką, jaka jestem i nie obchodzi jej, co o mnie myśli świat. Dla niej jestem idealna, jestem jej najukochańszą Marynią. Dziękuję bardzo, że dzięki Pani w końcu udało mi się to dostrzec. Dziękuję też za to, że chciała się Pani zająć takimi ludźmi jak moja siostra. Póki ona jest mała to ktoś się nią interesuje. Niestety, jak dorośnie, najprawdopodobniej, zostanie zepchnięta na margines społeczeństwa. Ludzie boją się niepełnosprawnych, a w szczególności niepełnosprawnych intelektualnie, bo ich nie znają i nie rozumieją. Nie wiedzą, ile ci ludzie mogą nam dać.
Wiem, że dostaje Pani pewnie tysiące podobnych listów. Ja nie napisałam tego, żeby poruszyć Pani moją historią, tylko żeby podziękować. Jeszcze raz więc BARDZO DZIĘKUJĘ!!!!
Marysia Sieczka