Miłość ma swoje tajemnice
Poznali się jako nastolatkowie. Małżeństwem są od czterdziestu czterech lat. Do pogrążonego w śpiączce małżonka pani Barbara wstaje również w nocy. I chociaż nieraz brakuje jej sił, mocno podkreśla, że niczego z siebie nie poświęca.
Od ponad jedenastu miesięcy jej każdy dzień wygląda niemal tak samo: rano mierzy panu Markowi temperaturę i poziom insuliny, myje go, karmi przez, umieszczona w brzuchu, sondę, podaje leki, przewraca na bok, oklepuje, żeby nie miał odleżyn… Wszystkie te czynności muszą być powtarzane pięciokrotnie w ciągu dnia. Co dwie godziny podaje mu picie. Czasami pomaga opłacany prywatnie pielęgniarz. Od państwa żadnej pomocy nie ma. W Polsce nie wypracowano właściwego sytemu opieki nad ludźmi takimi jak pan Marek.
Zdarzało się, że całkowicie opadała z sił. Nachodziła ją nawet myśl, że w końcu przewróci się i już nie wstanie. Fizyczne oraz psychiczne zmęczenie sprawiało, że nieraz zasypiała przy łóżku chorego. Informacja lekarza o tym, że godziny karmienia i podawania leków może ustalić sama, była zbawienna. Teraz kończy zajmować się małżonkiem w okolicach dwudziestej drugiej. Pod warunkiem, że stan pana Marka nie wymaga tego, by wstawała do niego w nocy. Czasami wstaje tylko raz, innym razem budzić się musi kilkakrotnie.
Obecnie pan Marek ma kłopoty z ciśnieniem. Są dni, gdy to ciśnienie należy mierzyć już o piątej rano, by można podać właściwe leki, insulinę, ustabilizować organizm, a następnie prowadzić rehabilitację. Pani Barbara wie, co ma robić. Twierdzi, że we wszystkim przeszkolił ją mądry lekarz. Musi też dbać o dietę małżonka, bo ten miewa niedobory żelaza i potasu. Gotuje więc dla niego, potem miksuje jedzenie i podaje przez sondę. Bywają lepsze i gorsze dni. Szczególnie trudne są te, kiedy wszystkim musi zajmować się sama. Pani Barbara ma już poważnie uszkodzony kręgosłup, kłopoty ze stawami, choruje na cukrzycę. Sama wymaga rehabilitacji. W tym roku skończy siedemdziesiąt lat. Nie wie, skąd ciągle bierze siłę.
– Z miłości? – zastanawia się z nutą radości w głosie. – A może czerpię ją od mojego Marka?
Pewna jest tylko jednego: Markowi najlepiej jest w domu. Ma na to zresztą niezbite dowody. Pod jej opieką parametry i wyniki małżonka ogromnie się poprawiły.
Gdy przed trzema laty, po operacji krwiaka mózgu, pan Marek zapadł w śpiączkę, mówiono jej, że sama nie podoła opiece nad nim, że w tym stanie już niewiele da się zrobić. Z taką diagnozą nie była w stanie się pogodzić. Każdego dnia walczyła o zdrowie i życie małżonka. Nieraz w szpitalach spędzała noce. A kiedy, w marcu ubiegłego roku, pana Marka wyprowadzono z sepsy – wbrew opiniom lekarzy, a nawet najbliższych – zdecydowała się zabrać go do domu.
– Powiedziałam, że biorę męża, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować życie… – wspomina łamiącym się głosem. – I co się okazało? Dzisiaj Marek ma o sto procent lepsze wyniki. Został wyprowadzony nawet z padaczki. Oczywiście koszty są ogromne, za wszystko musiałam i nadal muszę płacić sama. Nie mam nawet zniżki na zastrzyki, które podaje się osobom leżącym. Ale nadzieja we mnie nie gaśnie.
Neurolog stwierdził, że pan Marek dobrze wie, iż przebywa we własnym domu. Stąd tak znaczne polepszenie jego parametrów zdrowotnych. Kontakt pani Barbary z małżonkiem również uległ poprawie.
– Kiedy dotykam Marka, natychmiast otwiera oczy – mówi. – Ale obcym dotykać się nie pozwala, zaciska wtedy zęby, kręci głową. Cały czas dostrzegam poprawę. Jeden z profesorów nauczył mnie różnych technik, masaży, ucisków. Mimo że mąż karmiony jest przez sondę, to ćwiczę jego przełyk. Chwilami odnoszę też wrażenie, że już sam potrafi utrzymać głowę. Nie mogę sobie wybaczyć, że dawałam się zakrzyczeć i tak późno wzięłam męża do domu.
Pani Barbara Natkaniec-Pacuła podkreśla też jedno: absolutnie nie czuje, że poświęca się dla małżonka. Po prostu przy nim jest, mimo że niektórzy nie rozumieją jej postawy. Nie warto dziwić się i pytać: „Dlaczego?” albo „Po co?”. Miłość ma przecież własne ścieżki oraz tajemnice.
Koncert charytatywny „Kocham, bo kocham” dla Marka Pacuły – dziennikarza, scenarzysty, reżysera, satyryka, a przede wszystkim jednej z najbardziej wyrazistych postaci „Piwnicy pod Baranami”, odbędzie się w Filharmonii Krakowskiej, 14 lutego o 17.00 – dla uczczenia święta miłości.
Czytaj takżę:
Anna Dymna: „Basia nie może byc sama”