fbpx

Aktualności

Motor mojego życia

23.06.2023

Zbigniew Waśniowski został ojcem w wieku 22 lat. Na świat przyszedł Łukasz. Urodził się z jednym chromosomem więcej i wadą serca. Sytuacja, która niejednego by przygniotła, nie powstrzymała taty „Wisienki” przed pięknym spełnianiem się w ojcostwie.

– Jak wygląda Pański dzień?

– Niewiele się różni od dnia innych ludzi. Z tym, że w większości rodzin jest ojciec i mama. Mają więc podział obowiązków. Ja muszę je sam konsolidować i planować. Oczywiście, Łukasz mi pomaga w prostych sprawach. Nasz dzień jest normalny. Trzeba zaplanować zakupy, obiad, sprzątanie, pranie, wizyty lekarskie, ewentualnie spacery. Łukasz chodzi do ośrodka terapii dziennej, ale nie w każdym dniu. Muszę więc również zorganizować jakieś wycieczki, na przykład do muzeum. Syn interesuje się malarstwem. Z kolei na spacerach ciekawi go przyroda. Obserwuje ptaki, później sprawdza je w atlasach, których sporo mamy w domu. Codziennie przychodzi do nas wnuczka. Mam więc pod opieką dwójkę dzieci. Muszę też o córce pomyśleć, która przyjeżdża po wnuczkę. Mamy takie wspólne, ale szybkie obiady. Popołudniami, przy dobrym układzie, idziemy na spacer. Często Łukasz sam wychodzi. Wtedy mam chwilę, żeby w domu coś zrobić. Nie tylko porządki. Poświęcam ten czas również własnym zainteresowaniom. A w międzyczasie staram się przeprowadzać w domu samodzielnie remont. Trwa to długo. Ale, wiadomo, remonty zajmują dużo czasu. Suma summarum, zaczynamy dzień około siódmej. Usiąść mogę dopiero o dwudziestej – dwudziestej pierwszej. Tak dosłownie, fizycznie. Mogę usiąść wtedy koło Łukasza i na przykład porozmawiać z nim czy przeczytać mu książkę. Łukasz bardzo lubi słuchać baśni, zwłaszcza Andersena, ewentualnie braci Grimm. Później ogląda w telewizji ekranizacje i konfrontuje treść, z tym, co ja czytałem, albo pyta, czy mamy jakąś lekturę, którą on już oglądał.

Wspomniał Pan, że Łukasz pomaga w drobnych sprawach.

Ma obowiązki, których bardzo przestrzega. A także przestrzega godzin, w których te obowiązki są wykonywane. Często, wracając do domu, dbamy o to, by się nie spóźnić. O określonej godzinie syn ma zaplanowane na przykład odkurzanie. Chcąc nie chcąc, uczę się od niego tej systematyczności. On nade mną dość mocno pracuje. Muszę pamiętać o tych jego godzinach, o przyzwyczajeniach. Muszę je także wdrożyć w plan dnia. Poza tym, często, jak zapomnę o czymś albo nie pamiętam, gdzie coś położyłem, Łukasz zawsze to wie. Wie, gdzie są moje okulary, moja komórka albo jeszcze coś innego. Mogę zapomnieć zdarzenie albo imię osoby, którą poznaliśmy. Łukaszowi się to nie przytrafia. Dzięki niemu mam również możliwość i przyjemność poznawania wspaniałych ludzi, znanych ludzi, którzy nas także motywują do wartościowania życia. Jest z kogo brać przykład. Zawsze przed oczami mam Anię Dymną, często wspominaną przez Łukasza. Ona jest człowiekiem, który poświęca się całym sercem dla innych. Jest dla mnie niedoścignionym wzorem.

Zbigniew Waśniowski z synem Łukaszem „Wisienką”, fot.: Marcin Gielzak

Jak Pan czuje się z tym, że na swoje sprawy nie ma zbyt wiele czasu?

Moja żona kiedyś powiedziała: „Zbyszek, ciebie praca kocha”. Nie narzekam więc. Lubię pracować. Zawsze wolnych chwil miewałem niedużo. Zaczynały się najczęściej tak gdzieś od godziny dwudziestej drugiej. Mogłem wtedy coś dla siebie robić. Żona mnie ganiła, bo do późna czytałem. Do drugiej, trzeciej w nocy. „Zbyszek, idź już spać, bo rano do pracy” – słyszałem od żony. To był nawet problem w naszym domu. W literaturze odnajdywałem wytchnienie. Uwielbiałem spędzać czas z książkowymi bohaterami.

Teraz nie ma Pan obok żony, która przypomni, by pójść spać.

Nie mam powodu do narzekania na los. Oczywiście, kiedy przez tyle lat żyje się z drugim człowiekiem i nagle on odchodzi, to luka w codzienności staje się ogromna. Nie czuję się jednak poszkodowany, nieszczęśliwy. Życie trzeba umieć przyjąć takim jakim jest. I Łukasz też mi w tym pomaga. On właśnie przyjmuje zdarzenia takimi jakimi są. Nie chce na siłę niczego zmieniać. Cieszy się swoim czasem, swoimi przyjaciółmi. Kiedyś moją pasją były konie. Byłem również zapalonym wędkarzem. Jednak nie wyjeżdżałem z wędką od lat. Rekompensuję to sobie spacerami z Łukaszem. Odbywamy też różnego rodzaju podróże. Mam dzięki temu czas zorganizowany aktywnie. Nie mogę sobie pozwolić na nicnierobienie. Poza tym chcę uczestniczyć w codziennym życiu całej naszej rodziny, czuć się potrzebny, pomocny. Z Łukaszem jest mi dobrze. Żona odeszła po ciężkiej chorobie. Byłbym sam. A tak mam anioła stróża w osobie Łukasza.

W jaki sposób ten anioł nad Panem czuwa?

Uczy mnie relacji z ludźmi. Nigdy nie widziałem, żeby Łukasz się niecierpliwił albo o kimś źle mówił czy podniósł głos. Mam to często przed oczami. Jeżeli coś mnie irytuje, to staram się przypominać sobie Łukasza. Syn mnie mobilizuje do wykazywania się cierpliwością. „Wisienka” to jest pseudonim nadany synowi przez przyjaciół lata temu. Łukasz jest wzorem dobroci, którą ofiarowuje innym ludziom. Robi to w każdym swoim geście, spojrzeniu, słowie. Pamięta kto i kiedy ma urodziny, imieniny albo rocznice ślubu. Zresztą to wszystko jest pozapisywane w kalendarzach. Przetrzymuję te kalendarze. Smutno byłoby je wyrzucić. Dzięki temu, że żyjemy z kalendarzem, mamy pozapisywane, co i kiedy robić.

Ale też nie jesteście sami.

Łukasz ma rodzeństwo: brata i siostrę. I siostrzenicę, której jest ojcem chrzestnym. Ze wszystkimi ma dobre relacje. Kochają go. Rodzinnie jestem usatysfakcjonowany. Żałuję tylko, że żona w tym już nie uczestniczy, bo mogłaby się nasycić tymi dobrymi chwilami. Ona była z Łukaszem bardzo emocjonalnie związana. Kochała go nad życie. Łukasz też emanuje dobrocią i przyciąga dobrych ludzi.

Łukasz i Anna Dymna w 2014 r. „Wisienka” i jego rodzina są z nami związani od wielu lat, fot.: Adam Golec

O czym Pan marzy?

Mam sporo marzeń. Może dlatego jest we mnie chęć do działania. Oczywiście, są marzenia, które trudno już będzie zrealizować. Ojciec był kawalerzystą. Kochałem konie. Myślałem sobie: koń, pies, pszczoły, sad. Takie to przyziemne marzenia. Ale one pozwalają się człowiekowi realizować. Przecież do realizacji marzeń trzeba i dużej wiedzy, i codziennej obowiązkowości. Całe życie spędzałem z psami. Ostatnim naszym psem był basset. W bassetach się zakochałem. Ale chyba już za stary jestem, żeby kolejnego psa wziąć do domu. To jest przecież obowiązek. O podróżach marzę mniej, ale chętnie pojeździłbym po Polsce. Zakochany jestem w Polsce. Lubię wodę, góry. Poza tym jest jeszcze dużo książek do przeczytania, dużo do nauczenia się. Może poszedłbym na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Jestem otwarty na wiedzę i chętnie się uczę. Jednocześnie czuję się zrealizowany. Mam rodzinę, z której jestem bardzo dumny. Moje marzenia są więc częściowo zrealizowane. Wiadomo, że zawsze pozostanie garść słów niedopowiedzianych, marzeń niezrealizowanych, nocy niedospanych, wierszy nienapisanych…

Wspomina Pan o podróżach po Polsce. Czy dotychczas miał Pan na nie czas?

Dość wcześnie założyłem rodzinę. Miałem 22 lata. Łukasz był pierworodnym dzieckiem. Kosztowało nas to dużo wysiłku wychowawczego, dbania o zdrowie, wyprowadzania Łukasza z choroby serca, takiej dość ciężkiej. Zajęło to parę lat. Co trzeci rok kolejne dziecko przybywało w rodzinie. Były to duże obowiązki i wyzwania. Pracowaliśmy, uczyliśmy się. Na wypoczynek czasu pozostawało niewiele. Sporadycznie wyjeżdżaliśmy na wieś. Trzeba też było jakoś dla dzieci organizować wakacje, dzielić się wtedy opieką, bo praca zobowiązywała. W sumie całe życie spędziliśmy z żoną na pracy. Urlopów, takich prawdziwych, powyżej dziesięciu dni, w ciągu czterdziestu lat mieliśmy trzy. Ostatni wyjazd ofiarowała nam fundacja Anny Dymnej. Przywykłem do tego, żeby cały czas pracować albo myśleć o innych.

A gdzie w tym wszystkim Pan?

Z wiekiem odczuwam potrzebę pełnowartościowego wypoczynku. Powinienem, na co mi z resztą dzieci także zwracają uwagę, pomyśleć w końcu o sobie. Brakuje mi wypoczynku. Żebym nie miał z tyłu głowy, że coś jest niezałatwione, że się muszę spieszyć, że coś jest zaplanowane a niezrealizowane, że coś mam na drugi dzień odłożyć. To jest męczące, więc ten wypoczynek jest mi potrzebny. Ale tego się muszę nauczyć. Po prostu muszę się tego nauczyć…

Zbigniew Waśniowski dołączył do naszej akcji #dobromimowszystko, fot. Marcin Gielzak

Byłoby łatwiej z czyjąś pomocą?

Dobrze jest, gdy można skorzystać z czyjejś pomocy i kiedy wszystko jest przygotowane, zorganizowane.

Odpocząć w ośrodku wytchnieniowym, który fundacja Anny Dymnej buduje teraz w Lubiatowie?

Miejsca, gdzie rodziny osób z niepełnosprawnością intelektualną mogą znaleźć fachową pomoc i wytchnienie, są istotne i bardzo potrzebne. Zapewne tego rodzaju wypoczynek sprawia, że inaczej funkcjonuje się w rodzinie i społeczeństwie.

Wyobraża sobie Pan wyjazd bez syna?

Pewnie po dwóch dniach wypoczynku brakowałoby mi „Wisienki”. Jesteśmy nierozerwalni. Pobyt bez niego nie dawałby mi satysfakcji. Łukasz jest motorem mojego życia. Sama myśl o nim staje się krzepiąca i mobilizująca mnie do działania. Za ten wielki dar, obecność syna, też dziękuję Bogu.

Czego by Pan życzył mężczyznom z okazji Dnia Ojca?

Zdrowia, przyjaciół niezłomnych, pogody ducha. A nade wszystko umiejętności słuchania swoich dzieci.

Rozmawiała Anita Morga

Dołączcie Państwo do Zbigniewa i Łukasza Waśniowskich i razem z nami budujcie ośrodek wytchnieniowy w Lubiatowie. 

Może Cię zainteresować

Pomaganie innym pomaga nam

03.10.2024

Gościnami jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będą Renata Polisiakiewicz z córką Julią. Pani Renata choruje na wrodzoną łamliwość kości.

Wena przychodzi

02.10.2024

Startuje 14. Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Profesora Andrzeja Szczeklika „Przychodzi wena do lekarza”. Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” jest partnerem tego wydarzenia.

Dołącz do newslettera