Można uśmiechać się do życia
Publikujemy e-mail pani Ewy jako przykład pięknej miłości matczynej do niepełnosprawnego dziecka. Również jako namacalny, konkretny dowód na to, że – jak pisze autorka: „mimo nieszczęścia, cierpienia, inności, złego losu można uśmiechać się do życia”.
Nie mam pojęcia, od czego zacząć, chyba dlatego, że zaczynałam pisanie tego listu już wiele razy. Niestety, nigdy go nie wysłałam, nie wiem, dlaczego, chyba myślałam, że zginie wśród tysięcy innych. A może nie miałam odwagi? Nie wiem…
Jestem mamą pięcioletniej Faustynki, najcudowniejszej istoty, jaką znam. Ale gdyby nie Pani, Pani Anno, nie wiem, czy dane by mi było doświadczać tego szczęścia. Tyle razy płynęły po moich policzkach łzy, gdy słuchałam Pani rozmów z chorymi, niepełnosprawnymi… gdy patrzyłam, jak Pani się nad nimi pochyla, przytula ich, głaszcze po głowie i uśmiecha się… I ten błysk w oku, ciągle tak wyraźny, kiedy Pani z nimi rozmawia… Nie zapomnę tego nigdy… Ten zachwyt nad wszystkim, co potrafią… nad innością…
Kiedy pięć lat temu pod moim sercem kiełkowało nowe życie, Bóg postanowił, że powierzy mi opiekę nad dzieckiem innym niż wszystkie… Powiedziałam wtedy, dobrze, Boże, ale trochę się z Tobą potarguję. Jeśli dajesz mi dziecko nadzwyczajne, daj też nadzwyczajną siłę, taką, jaką ma Anna Dymna… Daj taką wolę walki, daj energię i ten błysk w oku… daj cierpliwość i lekki uśmiech, kiedy tulić je będę do serca… I co? Bóg dał mi Faustkę, najcudowniejszy na świecie Skarb!!! Czy dał mi siłę? Chyba tak, bo trochę walk na swoim koncie już mam. Wtedy, gdy pierwszy raz patrzyłam w skośne oczy mojej córeczki, przypominałam sobie Pani uśmiech, którym obdarowywała Pani każdego, który przez wielu nazywany jest innym. Z ekranu telewizora dało się wyczuć, że oni zawładnęli Pani sercem… i ja tę miłość złapałam wtedy i mam ją do dziś.
Kiedy kilka lat temu czytałam w jednej z gazet Pani wywiad, w którym opowiadała Pani o swoim cierpieniu, wizycie na basenie w sanatorium chyba i o bólu, jaki Pani odczuwała, i o wściekłości na młode dziewczyny, które się śmiały, gdy pani cierpiała. I wtedy jedna z nich wyszła z wody, i nie miała nogi, czy obu, nie pamiętam. To była lekcja pokory… dla mnie. To była lekcja szczęścia, że mimo nieszczęścia, cierpienia, inności, złego losu można uśmiechać się do życia. Więcej, można nawet je kochać. I kiedy urodziła się moja córeczka, kiedy stałam nad jej szpitalnym łóżkiem w obawie, że widzę ją ostatni raz… znów targowałam się z Bogiem, że jak mi ją ocali, to będę pomagała innym chorym dzieciakom… Ocalił, choć wystawił na niejedną jeszcze próbę.
Nasza historia jest bardzo długa i nie sposób ją tutaj opisać, bo zajęłoby to sporo cennego czasu. W każdym razie Fasutynka jest po trzech operacjach na otwartym sercu oraz jednym cewnikowaniu, ma teraz 5 lat i – siejący postrach wśród wielu jeszcze ludzi – zespół Downa. Ma najcudowniejsze skośne oczy i uśmiech… to nie jest zwyczajny uśmiech, to uśmiech samego Boga, który zdaje się mówić: „Dotrzymałem słowa, dałem ci szczęście…”.
Pani Anno, to co Pani robi dla niepełnosprawnych, to jest magia, to skrawek Nieba, który można zobaczyć na ziemi. Oswaja Pani wielu z nas z lękiem przed innością, pokazuje, że chore dziecko, chory człowiek to nie jest koniec świata. Festiwal Zaczarowanej Piosenki to emocjonalny wulkan, łzy płynął w ilościach niepoliczonych, bo jak nie wzruszać się takim dobrem?
Ośmielam się dodać do mojego listu fotkę Faustki, żeby Pani miała przed oczami kogoś, kto jest na świecie, bo Pani oswoiła mój strach… Dziękuję… Mam cichą nadzieję, marzenie, że kiedyś będzie możliwe Panią spotkać, zamienić kilka słów… Przytulić…
Zachwycona Pani pomocą dla innych, ja też pomagam chorym dzieciakom, oczywiście na miarę moich skromnych możliwości… Prowadzę bazarek z licytacjami na rzecz chorych dzieci, sama zbierałam trzykrotnie na operację serduszka córeczki za granicą.
Pani Aniu, bardzo dziękuję Pani za wszystko, co Pani robi dla niepełnosprawnych. To kawał dobrej roboty!!! Jestem dumna, że u nas, w kraju, jest Anna Dymna, najlepsza z najlepszych. Chylę czoło przed Panią… Marzę, by kiedyś założyć stowarzyszenie, takie małe, u nas w regionie, dla dzieciaków chorych, dla ich rodzin, dla mam, które ze strachem patrzą w przyszłość. Cóż więcej powiedzieć? DZIĘKUJĘ!!! Znów mam oczy mokre od łez… Znów wróciły wspomnienia… Pani Aniu, przesyłam najcieplejsze uściski od mojej Faustynki. Co tu dużo mówić, kochamy Panią i kropka!!!
Pozdrawiam serdecznie – Ewa Stręk, mama Faustynki i Szymona