fbpx

Aktualności

Obrazki z Lubiatowa, cz. II

11.04.2019

Gdy Lubiatowo obiegła wieść, że Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” wybuduje tu ośrodek dla osób z niepełnosprawnościami, nie wszyscy mieszkańcy wyrażali entuzjazm. W takich niewielkich miejscowościach wszystko, co nowe i nieznane, zawsze budzi obawy.

– Oczywiście, plany budowy nowoczesnych Warsztatów Terapii Zajęciowej jednych ucieszyły – wspomina Tomasz Gzowski, dyrektor Oddziału Lubiatowo Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. – Widziano szansę na poprawę życia w tej popegeerowskiej wsi. Nie mogę mówić o szczegółach, ale wtedy los wielu naszych obecnych podopiecznych przedstawiał się dramatycznie  Wśród mieszkańców Lubiatowa byli też jednak tacy, którzy nabrali podejrzeń. Uważali, że planujemy wykorzystać osoby niepełnosprawne do niecnych celów. Nasze działania udowodniły, że ta nieufność była bezpodstawna. Teraz podopieczni traktują warsztaty jako swoje, naprawdę wyjątkowe, miejsce na ziemi.

Zajęcia w sali teatralnej warsztatów

Na Pani ręce składam również podziękowania sponsorom i darczyńcom, którzy, poruszeni determinacją fundacji „Mimo Wszystko”, przyczynili się do utworzenia tak ważnych i potrzebnych dla mieszkańców Gminy Choczewo Warsztatów Terapii Zajęciowej – napisał w liście do Anny Dymnej, w imieniu wojewody pomorskiego, Mariusz Jandzio, dyrektor Wydziału Pomocy Społecznej.

– Są to czwarte warsztaty terapeutyczne w naszym powiecie – informował dziennikarzy, w dniu otwarcia placówki, starosta wejherowski Józef Reszke. – Do tej pory nie mieliśmy takiej placówki na północy powiatu, czyli w gminie Choczewo i okolicy. Warsztaty zbudowane przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko” to niezwykle cenna inicjatywa. Na naszym terenie istnieje spore zapotrzebowanie na zajęcia terapeutyczne dla osób niepełnosprawnych. Chętnych jest wielu. Chyba nikt w Polsce nie ma tak pięknego obiektu. Znając społeczne dokonania pani Anny Dymnej, mocno wierzę w to, że pomieszczenia tej placówki wypełni również piękna atmosfera.

***

Najpierw Arkadiusz Śliwiński był w warsztatach praktykantem. Łatwo nie miał. Od razu wrzucono go na „głęboką wodę”. Ale świetnie sobie radził. Jest nie tylko terapeutą. Skończył też technikum informatyczne. Potrafi grać na pianinie, gitarze, perkusji, akordeonie i klarnecie. Mówi, że pomaganie ludziom daje mu satysfakcję. W latach licealnych planował nawet zostać misjonarzem. Ogromnie ucieszył się, kiedy Tomasz Gzowski, dyrektor Oddziału Lubiatowo Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, zaproponował mu w warsztatach pracę na etacie. Od tamtej pory prowadzi zajęcia w pracowni komputerowo-poligraficznej.

Przygotowania do Wigilii

– Marcin jest osobą dotkniętą autyzmem – opowiada o jednym ze swoich podopiecznych. – Kiedy zaczął przychodzić na nasze zajęcia, był całkowicie wycofany, milczał jak kamień. Próbowałem na początku nawiązać z nim kontakt poprzez gry edukacyjne, posiłkowałem się muzykoterapią. Uważnie go obserwowałem. Po trzech miesiącach Marcin zaczął nawiązywać ze mną kontakt wzrokowy, coraz częściej się uśmiechał. Teraz, gdy coś go rozbawi, potrafi nawet wybuchnąć śmiechem. Myślę, że otworzył się dzięki muzyce. Zdolny jest. Umie zaśpiewać każdą piosenkę, odgadnąć tytuł utworu po usłyszeniu paru dźwięków. Odpowiada na pytania. Ciągle pracujemy. Postępy są kolosalne.

Terapeuta twierdzi, że praca z osobami niepełnosprawnymi stała się jego pasją. Czasami, gdy kończy zajęcia, czuje się tak jakby wyrastały mu skrzydła.

– Mogłyby mnie one ponieść te trzydzieści kilometrów – śmieje się. – Taka odległość dzieli Lubiatowo od mojego domu.

***

Marek ma zespół Downa. W warsztatach budzi sympatię. Jest bardzo spokojny. Mówi niewiele, nie wchodzi w konflikty. Własne zdanie jednak posiada. Kiedy coś nie przypadnie mu do gustu, niezadowolenie manifestuje zezem, specyficznym mruczeniem i machaniem ręką. Sił w Marku jest coraz mniej. Ale wciąż lubi pracować. Nieważne, czy ugniata glinę, czy nakrywa do stołu, czy sprząta – każdemu zajęciu oddaje się z podobną sumiennością. Wzrok szwankuje mu coraz bardziej. Kiedy więc zamiata podłogę, co jakiś czas pochyla się nad nią. Sprawdza dłonią, czy powierzchnię starannie uprzątnął.

Damian i Marek

Wyobraźnię Marek ma sporą. W sierpniu, po ubiegłorocznych wakacjach, zrelacjonował w warsztatach ślub swojej bratanicy. Zrobił to ze szczegółami. Opowiadał o gościach weselnych, sukni panny młodej, całej wytworności tego uroczystego dnia… Wyszło potem na jaw, że zmyślił tę historię. Owszem, jego bratanica wyszła za mąż. Ale jej ślub odbył się dopiero w marcu tego roku.

***

Roman ma pięćdziesiąt siedem lat. Jest niepełnosprawny intelektualnie w stopniu umiarkowanym i najstarszym uczestnikiem warsztatów. Skończył szkołę specjalną w Lęborku, uczył się zawodu malarza. Potem pracował. Głównie w firmach budowlanych albo zakładzie produkcji roślinnej.

– Bardzo lubię rozmawiać z roślinami – mówi.

Mieszka z siostrą. Śmierć rodziców głęboko nim wstrząsnęła. Najpierw zmarł tata, krótko po nim –  mama. Z rodzicami łączyła Romana silna więź. W tamtym czasie stracił też pracę. Załamał się.

– Cały czas siedziałem w domu… – wspomina. –  Tak leciały miesiące, tygodnie, dni… Nie miałem przed sobą żadnych perspektyw. Pracy na wsi nie było, a do miasta mam daleko. Tutaj jest ciężko. Nie ma na przykład zakładów pracy chronionej. Przez to ciągłe siedzenie w domu pogłębiał się mój stan depresyjny. Nerwy… Nie mogłem nawet szklanki utrzymać. Przychodziły momenty, gdy wszystko stawało się dla mnie obojętne. Myśli samobójcze też miałem. Do tej pory biorę lekarstwa.

Zajęcia w pracowni przyrodniczo-gospodarczej

Dzisiaj Roman często się uśmiecha, lubi żartować. Mówi, że w warsztatach odnalazł wartość życia. Czuje się szanowany i potrzebny. Chętnie oprowadza gości po obiekcie, z dumą pokazuje im wnętrza pracowni. Czasami, niezwykle taktownie, namawia przyjezdnych, by kupili jedną z prac wykonanych podczas terapii: gustownie pomalowaną ceramikę, pocztówkę albo notes.

Zajęcia w warsztatach Roman traktuje tak, jakby codziennie chodził do pracy. Uważa, że stan jego zdrowia polepsza się. Nie myśli już z wielkim smutkiem o zmarłych rodzicach, nie martwi się przyszłością. W pracowniach WTZ odkrył swoje talenty: ceramiczne, plastyczne, fotograficzne, kulinarne… I po raz pierwszy zetknął się tutaj z komputerem. Najpierw bał się go uszkodzić. Teraz wie, że to proste w obsłudze i przydatne urządzenie. Obrabia na nim wykonane przez siebie zdjęcia. Założył też sobie profil na Facebooku.

– Jestem ogromnie wdzięczny ludziom, którzy sprawili, że nasze piękne warsztaty powstały i że fundacja pani Anny Dymnej mogła je wybudować – wyznaje. – To miejsce jest niezwykle potrzebne. Mamy tutaj osoby ze znacznym upośledzeniem, na wózkach, bardzo chore. Niektóre dni są spokojne, ale przychodzą również takie, że ktoś ma atak… Atak za atakiem. W takich sytuacjach staram się pomagać. Pomagam też, gdy gdzieś wychodzimy. Pcham na przykład czyjś wózek. Dobrze tutaj jest. Panuje koleżeńska atmosfera. Nie ma czegoś takiego, że jedni są traktowani lepiej, a inni gorzej. Wszyscy jesteśmy z sobą po imieniu.

Roman jest przekonany, że każdy powinien czynić świat bardziej życzliwym dla innych. On – jak podkreśla – dobro, które otrzymuje, stara się przekazywać dalej.

– Kiedy idę ulicą i mówię: „Dzień dobry”, zwykle ludzie też mi tak odpowiadają. Chociaż niektórzy się dziwią. Nie rozumieją, dlaczego się do nich odzywam. Słyszałem nawet: „O! Jakiś głupek!”. Ale na takie słowa przestałem zwracać uwagę. Myślę, że uśmiech – to takie ciepło – bierze się od drugiego człowieka. Na tym to wszystko polega… Nieważne, czy ktoś jest sprawny, czy niepełnosprawny.

***

Bystrym facetem jest Piotr. W lutym ubiegłego roku świętował pięćdziesiątkę. Do warsztatów dojeżdża z prywatnego domu pomocy w Osieku. Tamtejszy personel nie ma czasu na poświęcanie mu baczniejszej uwagi. Tymczasem on jest towarzyski, lubi rozmawiać. Interesuje się wieloma dziedzinami, przede wszystkim sportem i geografią. Po terenie warsztatów porusza się zawsze w kasku rowerowym. Ten zabezpiecza jego głowę w czasie nagłych, powtarzających się ataków padaczki.

Piotr świętuje w warsztatach swoje 50. urodziny

Piotr zasiada w Radzie Uczestników Warsztatów. Kiedy grupa planuje wycieczki, czasami mężczyzna w pomysłowości wykazuje się wielkim rozmachem. Na przykład proponuje wyprawy do Australii albo Demokratycznej Republiki Konga. Problem w tym, że nawet jednodniowa wycieczka staje się dla niego sporym wyzwaniem. Najważniejsze dla Piotra jest jednak to, że w warsztatach nie czuje się samotny.

***

Małgorzata ma lat czterdzieści trzy. Skończyła tylko szkołę podstawową. Na dalszą edukację nie miała czasu. Jest matką trójki dzieci. Pierwsze z nich urodziła, kiedy była szesnastolatką. Potomstwo jej się udało. Obie córki dostały się na studia. Gorzej Małgorzacie wyszło małżeństwo. Przekreślił je alkohol. Rozwiodła się z mężem, ale mieszka z nim do dzisiaj. Ogólnie – życia łatwego nie miała. W wieku dwudziestu kilku lat doznała udaru, zapadła w śpiączkę, była sparaliżowana. W warsztatach rehabilituje swoją niesprawną rękę. Mówi, że dla niej liczy się nie tylko możliwość uczestniczenia w zajęciach. Przede wszystkim ważne jest to, że w ośrodku otrzymuje ogromne wsparcie psychiczne. Słyszy tutaj od kadry: „Gosiu, dasz radę. Jesteś silną kobietą”. Albo szczere: „Podziwiamy cię”.

– Dzięki przychodzeniu do warsztatów jeszcze jakoś funkcjonuję – podkreśla Małgorzata. – Mam bardzo poważne problemy w swoim domu. Naprawdę bardzo poważne. Ale nie chcę opowiadać o szczegółach. Gdyby nie to, że mogę tutaj porozmawiać z psychologiem albo terapeutkami, to pewnie bym się załamała. Nie wiem, co by wtedy ze mną było… Naprawdę nie wiem…

Kobieta chwali swoich bardziej sprawnych kolegów: Romana i Damiana. Mówi, że są oni niczym wolontariusze, którzy wspierają terapeutów. Na przykład wtedy, gdy podczas zajęć trzeba z kimś pójść do toalety.

– Nie może być przecież tak, że nasza terapeutka zostawi wszystkich w pracowni i zajmie się tylko jedną osobą – tłumaczy. – Poza tym kobieta nie powinna chodzić do ubikacji z dorosłym mężczyzną.

W każdej pracowni obowiązuje niepisana zasada: silniejsi uczestnicy warsztatów pomagają słabszym. Nikt nie tłumaczy, dlaczego tak się dzieje. Wszyscy uważają, że tego rodzaju postawa to zwyczajny, ludzki odruch.

***

Siedziba warsztatów jest również miejscem lokalnej integracji. Podopieczni goszczą w nich inne jednostki pomocowe, prezentują swój dorobek artystyczny na wystawach i konkursach. Każdego dnia ośrodek tętni życiem. Kiedy był budowany, Anna Dymna postanowiła, że placówka ma służyć nie tylko osobom z niepełnosprawnościami, lecz także całej gminnej społeczności. Aktorka wielokrotnie organizowała tam wieczory poetyckie. Gościli na nich znakomici artyści, m.in.: prof. Krzysztof Orzechowski, Ewa Kaim, Radosław Krzyżowski, Adam Nowak. Na takie spotkania wstęp zawsze jest wolny. Od kwietnia ubiegłego roku z pracowni WTZ korzystają seniorzy Choczewskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. A podczas wakacji w Lubiatowie odbywają się obozy szkoleniowe dla wolontariuszy.

Spotkania poetyckie dla dzieci Anna Dymna organizuje w Lubiatowie podczas każdych wakacji

– Kiedy staję teraz przed budynkiem warsztatów w Lubiatowie, pięknym również pod względem architektonicznym, to zamykam oczy i przypominam sobie czas, gdy w tym miejscu stał wyglądający ponuro, opuszczony przez wojsko bunkier do przechowywania i remontu rakiet. Ta metamorfoza wydaje mi się cudem – mówi Anna Dymna.

Wojciech Szczawiński

„Obrazki z Lubiatowa”, cz. I

 

Zobacz wideo

Może Cię zainteresować

Podnosić na duchu

25.04.2024

Gościnami jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie Patrycja Łatka z mamą Urszulą. Pani Patrycja, tegoroczna maturzystka, mimo zmagań z artrogrypozą, jest obiecującą sportsmenką.

„Dolina” przyciąga dobrych ludzi

19.04.2024

„Słowo »podopieczny« oznacza, że ktoś znajduje się pod naszą opieką. Musi więc być ważny w naszym postrzeganiu, rozbudzać w nas serdeczne odruchy, zrozumienie, głęboką zdolność do współodczuwania. Taka opieka to szczególna troska o psychiczny oraz fizyczny dobrostan drugiego człowieka” – zaznacza Małgorzata Cebula, wicedyrektorka ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach.

Dołącz do newslettera