Pomaganie bywa trudne
„Jeśli roztkliwiałbym się i egzaltował każdą trudną sytuacją ludzi w potrzebie, to traciłbym rozsądek oraz, konieczną w tej pracy, zdrową perspektywę. Fundacja musi działać transparentnie, konkretnie i celowo. Tylko takie nasze pomaganie ma sens” – podkreśla Marcin Pałys, kierownik Działu Pomocy Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”.
– Czy potrafi Pan być asertywny?
– Myślę, że tak.
– Kierując Działem Pomocy, znajduje się Pan niejako na froncie fundacyjnych zadań. A wiadomo: wszystkim pomóc się nie da.
– Na jednym ze szkoleń, które odbywali wszyscy pracownicy naszego biura, psycholog zapytał, jak radzimy sobie z odmawianiem pomocy. Do trudności tej przyznała się większość obecnych. Ja odparłem, że z odmowami najmniejszego kłopotu nie mam.
– W wyznaniu tym pobrzmiewa buta oraz brak wrażliwości. Tymczasem, w ciągu blisko dwudziestu lat, fundacja Anny Dymnej wsparła leczenie, rehabilitację i edukację ponad czterdziestu tysięcy osób w całej Polsce.
– Jestem świadomy, że moje wyznanie może razić. Ale wiem też, jakie priorytety ma fundacja, jakie posiadamy możliwości, a także ograniczenia. Dysponujemy społecznymi pieniędzmi. Dlatego jesteśmy odpowiedzialni i nad wyraz skrupulatni. Inna rzecz, że zgłaszający się do nas z prośbami o wsparcie nierzadko nie mają wiedzy o tym, kogo i jak wspieramy, że naszym głównym celem jest pomoc dorosłym osobom z niepełnosprawnością intelektualną, a także prowadzenie oraz utrzymywanie dwóch ośrodków terapeutycznych. W przekonaniu niektórych Anna Dymna, jako znana aktorka i osoba publiczna, może niemal wszystko. Otrzymujemy więc prośby na przykład o zakup węgla, naprawy przeciekającego dachu albo kupno farb i wymalowanie mieszkania. Co więcej, nieraz ludzie są bardzo zdziwieni, kiedy odmawiamy takiego wsparcia. Albo zdarza się, że kontaktują się z nami osoby, które wiedzę o działaniach fundacji czerpią nie z naszej strony internetowej czy mediów społecznościowych, lecz z programu „Anna Dymna – Spotkajmy się”. Sądzą, że fundacja „Mimo Wszystko” zajmuje się wszelkimi chorobami oraz niepełnosprawnościami, o których nasza prezes rozmawia z gośćmi swojej telewizyjnej audycji. Odrębną grupę stanowią osoby, które proszą o pomoc, lecz kiedy my prosimy je o przesłanie wymaganych procedurą dokumentów, na przykład zaświadczeń o zarobkach, to kontakt z fundacją urywają. Notabene jesteśmy zdumieni, kiedy osoby dobrze uposażone zwracają się do nas o wsparcie finansowe, podczas gdy ludzie mniej zamożni mają skrupuły, by o pomoc prosić. Zawsze w fundacji staramy się działać z radością. Jednocześnie wiemy, że pomaganie bywa trudne.

Dział Pomocy Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”: (od lewej) Dorota Różycka-Depa, Janusz Świtaj, Marcin Pałys, Magdalena Zygmunt, fot.: archiwum fundacji
– Czy spotyka się Pan z agresją w przypadku odmowy pomocy?
– Rzadko. Argumentacje, z jakich powodów nie udzielimy wsparcia, zwykle są przyjmowane. Kontaktuje się z nami sporo osób, które żalą się na najbliższe im ośrodki pomocowe, czyli państwową opiekę społeczną. Nie zawsze te skargi są uzasadnione. Przecież opieka społeczna też ma swoje procedury. Niektórzy proszący stają się po prostu zbyt roszczeniowi. Uważają, że skoro znaleźli się w trudnym położeniu, to, bez względu na wszystko, pomoc im się należy. W ich wyobrażeniu byłoby najprościej, gdyby, po jednej rozmowie telefonicznej albo e-mailu, instytucje bądź organizacje pomocowe zrobiły im natychmiast przelew na konto bankowe. Ale konkretne, celowe i transparentne pomaganie w taki sposób nie działa. Oczywiście, nie zawsze możemy też pomóc ludziom, którzy wsparcia autentycznie potrzebują i spełniają nasze kryteria.
– I co wtedy?
– Zawsze szukamy konstruktywnych rozwiązań. Na przykład informujemy o organizacjach albo instytucjach, które w danym przypadku wsparcia mogą udzielić. Zdarza się, że wskazujemy lekarzy specjalizujących się w danych dziedzinach. Niejednokrotnie przekonałem się, że samo udzielenie informacji, odpowiednie pokierowanie czyimś działaniem staje się sporą pomocą. Co roku, przed świętami Bożego Narodzenia, wysyłamy też paczki żywnościowe osobom, którym zmuszeni byliśmy odmówić pomocy, a które znajdują się w trudnej sytuacji materialnej. Są to najczęściej ludzie samotni. Każdy, nawet minimalny, gest życzliwości oraz pamięci jest dla nich bardzo ważny.
– Każdego dnia dowiaduje się Pan o ludzkich tragediach. Dla psychiki nie jest to chyba łatwe.
– Owszem. Kontaktują się z nami osoby w niezwykle trudnym położeniu: chore, bezradne, samotne. Ich sytuacje bytowe często zdumiewają i przerażają. Trudno pojąć, jak może do nich dochodzić w środku Europy XXI wieku i w czasach, kiedy człowiek podbija kosmos. Niektórzy nasi pracownicy nie radzili sobie z tym obciążeniem. Sami potrzebowali psychologicznej pomocy. Ostatecznie rezygnowali z zatrudnienia w fundacji.
– A Pan jak sobie z nim radzi?
– Uciekam w swoje pasje. Mam ich wiele. Nałogowo czytam książki. Szczególnie interesuje mnie historia, polityka oraz życie społeczne. Lubię oglądać lekkie filmy, na przykład komedie, szczególnie Louisem de Funèsem. Rozumiem też, że muszę pracować podobnie odpowiedzialnie jak lekarz. Przecież jeśli roztkliwiałbym się i egzaltował każdą trudną sytuacją ludzi w potrzebie, to traciłbym rozsądek oraz, konieczną w tej pracy, zdrową perspektywę. Fundacja musi działać transparentnie, konkretnie i celowo. Tylko takie nasze pomaganie ma sens. Anna Dymna zawsze to podkreśla. Kontaktują się też z nami osoby, które nie oczekują wsparcia materialnego. Chcą tylko, by ktoś z nimi porozmawiał, wysłuchał opowieści o ich niełatwym losie, niekiedy coś im doradził.
– Pewnie to absorbujące.
– Uważam, że jest to istotny element naszej codziennej pracy. W rozmowach telefonicznych szybko wyczuwamy, czy ktoś dzwoni po konkretną pomoc albo informację, czy ma tylko potrzebę opowiedzenia o swoim niełatwym losie. Szczególnie w okresie pandemii widać było, jak potwornie ludzie są osamotnieni i jak bardzo szukają uwagi drugiego człowieka, życzliwego słowa. Rzecz jasna, nasz Dział Pomocy nie może być telefoniczną linią wsparcia. Ostatnio, niemal codziennie, zaczęła kontaktować się z nami pani z lekką niepełnosprawnością intelektualną. Rozumiemy, że potrzebuje ona uwagi. Tyle że swoje opowieści potrafi nieraz snuć przeszło godzinę. Zaproponowaliśmy więc, że to my, raz w tygodniu, będziemy do niej telefonować i rozmawiać z nią, jak długo zechce. Cóż, ustalenie to nie zawsze jest przez tę panią respektowane. Ale kontaktują się też z nami na przykład rodzice, którzy są w podeszłym wieku. Mówią, że boją się o to, co stanie się z ich dziećmi, kiedy oni umrą. Wstrząsające są wyznania samotnych matek, które opowiadają, że modlą się, by ich niepełnosprawne dzieci odeszły przed nimi z tego świata. Nieraz słyszymy płacz takich kobiet. Dziękują nam za to, że je wysłuchaliśmy. Pamiętam, że jakiś czas temu, w niedużej wsi, odwiedziłem panią i pana, którzy przekroczyli siedemdziesiąty rok życia. Mają oni dwóch, chyba już pięćdziesięcioletnich, stale leżących synów i właściwie znikąd pomocy. Ich niewielki dom przypomina szpital. Państwo ci potrzebowali rehabilitanta dla swoich dzieci. Fundacja pomogła im dzięki środkom z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
– Badania pokazują, że w pracy organizacji pomocowych najlepiej sprawdzają się kobiety.
– Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” jest tego doskonałym przykładem. W naszym biurze, w gronie siedemnastu kobiet, pracuje tylko trzech mężczyzn. W ośrodkach terapeutycznych panów też mamy niewielu. Można ich policzyć na palcach obu rąk.
– Ale to mężczyzna kieruje Działem Pomocy Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Jak Pan do niego trafił?
– Pochodzę z Jarosławia na Podkarpaciu. Kiedy, w 2005 roku, przyjechałem na studia do Krakowa, stałem się stałym bywalcem Krakowskich Salonów Poezji w Teatrze imienia Juliusza Słowackiego, których gospodynią jest Anna Dymna. Licencjat obroniłem z dziennikarstwa i komunikacji, pracę magisterską – z politologii.
– Niewiele ma to wspólnego z działalnością społeczną.
– W młodości, pewnie trochę naiwnie, uważałem, że dziennikarstwo oraz polityka to dwie dziedziny, które najefektywniej zmieniają świat. Też pragnąłem go zmieniać. Planowałem być niczym mój patron, święty Marcin, który swoim płaszczem otula biedaka. A kiedy zrobiłem magisterium, to na jednym z Krakowskich Salonów Poezji podszedłem do Anny Dymnej. Wtedy pani Ania znała mnie już z widzenia. Zapytałem, czy mógłbym odbyć staż w jej fundacji. Tak się zaczęło. Był rok 2008. A kiedy mój staż dobiegł końca, Maja Jaworska, wiceprezes i dyrektor Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, zaproponowała mi pracę na pełnym etacie.
– Czy miał Pan wcześniej kontakt z osobami z niepełnosprawnością intelektualną?
– Mój katecheta w liceum prowadził wspólnotę takich osób. Zdarzyło się nawet, że zjawiłem się na jednym z ich grudniowych spotkań w przebraniu mikołaja. Rozdawałem prezenty. Obecność ludzi z dysfunkcjami nigdy nie budziła we mnie zakłopotania. Pewnie dlatego, że od dzieciństwa przyjaźnię się z córką bliskiej koleżanki moich rodziców, która ma zespół Downa. Nigdy nie widziałem w niej jakiejkolwiek inności. Zawsze ją lubiłem, traktowałem jak innych rówieśników. Notabene pamiętam, że pierwszym zadaniem, jakie otrzymałem podczas stażu w fundacji, była opieka nad osobą z niepełnosprawnością intelektualną w trakcie corocznego, letniego obozu wspólnoty „Migdałków”. Prowadzi ją uznany krakowski poeta Wojciech Bonowicz. Wspominam miło tamten czas.
– Jak długo kieruje Pan Działem Pomocy Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”.
– Najpierw, przez cztery lata, pracowałem w tym dziale jako specjalista ds. pomocy indywidualnej. Jego kierownikiem zostałem w 2014 roku. Oczywiście, moja codzienna praca nie ogranicza się do pełnienia tej funkcji. Podobnie jak inni nasi pracownicy, angażuję się w organizację wszystkich projektów fundacji. Przez wiele lat byłem też koordynatorem koncertów w „Zaczarowanym Radiu Kraków”, z udziałem krakowskich artystów oraz laureatów Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Do tej pory odbyło się czterdzieści pięć edycji tego wydarzenia.
– Co daje Panu praca?
– Nie żałuję, że moje młodzieńcze plany się nie spełniły. Nie zostałem przecież ani dziennikarzem, ani politykiem. Zajmuję się jednak tym, co zawsze chciałem robić. Służę i pomagam ludziom. Praca w fundacji wciąż wiele mnie uczy, otwiera na świat. Daje mi ogrom zadowolenia.
Rozmawiał Wojciech Szczawiński