Przemysław Kowalik: wiara i siła
Parę lat temu chciał umrzeć. W tym roku, już po raz trzeci, przemierza Polskę na wózku inwalidzkim. „Wierzcie mi, że można wszystko. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie można już nic” – twierdzi niezwykły podróżnik.
To był ułamek sekundy, zdarzenie, którego nie można było przewidzieć ani nad nim zapanować: sarna wyskoczyła z lasu i znalazła się tuż przy masce samochodu…
W wyniku kolizji Przemek Kowalik uszkodził kręgosłup, sparaliżowało go. Przyjaciółka Basia, chociaż przez kilka tygodni leżała w śpiączce, miała więcej szczęścia. Dzisiaj ona opiekuje się mężczyzną, wspólnie prowadzą niewielką firmę. Basia pomaga mu również realizować marzenia – tę kolejną wielodniową i morderczą podróż przez Polskę. W tym roku 32-letni Przemek przemierza ją po raz trzeci. Znowu pragnie udowodnić, że poruszając się na wózku inwalidzkim, można godnie żyć, dokonywać wielu niezwykłych rzeczy; że potęga człowieka nie tkwi w sprawnych nogach albo rękach, lecz znajduje się w naszych głowach. Trzeba mieć tylko pomysł na życie.
Przemek w naszym biurze
– Od chwili wypadku, niemal przez trzy lata, żyłem na skraju depresji – opowiadał Przemek w programie „Anna Dymna – Spotkajmy się” (emisja: 19 marca 2007 r.). – Nieraz też myślałem o samobójstwie. Najgorsze było to, że czułem się jak kłopotliwy przedmiot, którego lekarze chcą się szybko pozbyć, umieszczając mnie w Domu Pomocy Społecznej. Nie godziłem się na takie traktowanie. Uważałem i nadal uważam, że o swoim życiu mam prawo decydować sam.
W ubiegłym roku w Zosinie, po 23 dniach i przejechaniu na wózku 1079 kilometrów, Przemek powiedział dziennikarzom: „Już wiem, że nie ma granicy między możliwym a niemożliwym, słabością a siłą, szczęściem a rozpaczą. Liczy się tylko wola życia. Prawdziwego życia, z sensem”. Wypowiadał te słowa z pełnym przekonaniem i wiarą. Miał świadomość, że zwyciężył samego siebie. Jego poprzednia próba przejechania Polski na wózku inwalidzkim zakończyła się niemal tragedią. Gdy w 2006 roku, po 700 kilometrach, dotarł do Warszawy, był skrajnie wyczerpany. Trafił do szpitala, miał odleżyny, wdała się sepsa, lekarze rozważali możliwość amputacji jednej z kończyn. Wtedy wiedział już jednak, że za rok ponowi próbę przejechania Polski z zachodu na wschód. W 2007 roku realizację projektu rozpoczął w Słubicach, zakończył go na przejściu granicznym z Ukrainą. Cel osiągnął.
W tym roku Przemek postawił przed sobą znacznie trudniejsze zadanie: postanowił przejechać Polskę z północy na południe, z Przylądka Rozewie aż do Morskiego Oka. Projekt nosi nazwę „Misja 1000 – Siła i Wiara”. Trasa prowadzi między innymi przez Gdańsk, Kwidzyn, Toruń, Bełchatów, Częstochowę, Żywiec i Bukowinę Tatrzańską. Przemek odwiedził już Przystanek Woodstock, spotkał się także z prezydentem Lechem Wałęsą. W swoich relacjach z podróży pisze o życzliwości, z jaką spotyka się ze strony mieszkańców miast, przez które przejeżdża. Ona dodaje mu sił i wiary w to, że cel osiągnie. Wczoraj pobił swój życiowy rekord, przejechał 81 kilometrów. W sumie przemierzył już ponad trzystukilometrową trasę.
– Dedykuję tę podróż wszystkim osobom niepełnosprawnym, które chciałyby przejechać choćby jeden kilometr z tych, które mnie udało się pokonać do tej pory. Wierzcie mi, że można wszystko. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie można już nic – twierdzi niezwykły podróżnik.
Przemku, trzymamy za Ciebie kciuki, wierząc, że Twoja wyprawa zakończy się sukcesem; że podejmiesz w swoim życiu jeszcze niejedno wielkie wyzwanie, pokazując, jak ogromna siła tkwi w każdym człowieku.