Refleksja na ten czas
„Kilka dni temu, na ekranie telewizora, zobaczyłam Andrzeja Piasecznego, który, zarażony wirusem, zdecydował się – ze szpitala, podłączony do tlenu, łapiąc z trudem oddech – powiedzieć widzom kilka ważnych słów. Zdecydował się na to, by pomóc lekarzom i innym ludziom, by ostrzec, jak groźnym przeciwnikiem jest Covid-19, jak ciężko się płaci za zbyt późne zgłoszenie się po pomoc” – pisze Anna Dymna.
Hejt, pogarda, nienawiść, konfabulacja są w naszej rzeczywistości od dawna dopuszczone i bezkarne. Stają się cudowną metodą na zdobywanie lajków, na budzenie zainteresowania własną osobą, na robienie ruchu wokół siebie.
Od dawna wiem, że tak jest. Zwykle milczę. Nie odpowiadam na zaczepki, hejty. Wiem, że każde słowo – w obronie nawet słusznej sprawy – natychmiast zamieniane jest przez mistrzów tych walk w kamień, którym dostaje się w głowę. Szkoda czasu na takie wojny. One są tylko wodą na młyn nienawiści, dają radość i chorą satysfakcję prowokatorom.
Od roku jednak takie działania są wyjątkowo bolesne i szkodliwe. Znaleźliśmy się przecież wszyscy w podobnej sytuacji. Żyjemy w zagrożeniu i strachu… czy ktoś chce się do tego przyznać, czy nie. Cały świat zmaga się z chimerycznym, nieobliczalnym, mutującym się wciąż wirusem. Nasze życie jakby zatrzymało się na chwilę. Na chwilę? Przecież minął już rok. Cierpimy wszyscy. Niektórzy tracą pracę, inni biznesy całego życia. Przerywamy wiele projektów, rezygnujemy z planów, tracimy powoli radość, poddajemy się zniechęceniu, popadamy w depresję, ogarnia nas desperacka nienawiść i wściekłość. Zabija nas samotność i strach.
Wszyscy chcemy normalnie żyć! Wiele osób wypiera wirusa. Twierdzą: nie ma go; to wymysły złych ludzi, którzy chcą w ten sposób zawładnąć światem; to robota kosmitów, to bzdura, to manipulacja; ludzie zawsze umierali, więc o co nagle chodzi… Nie ma sensu z tym dyskutować. Zresztą co te dyskusje dają poza napinaniem emocji? Niczego nie załatwiają. A wirus szaleje. Udawanie, że go nie ma, nieprzestrzeganie reżimów sanitarnych czy bunt przeciw szczepieniom pozwala wirusom coraz bardziej się rozprzestrzeniać, rozmnażać, rosnąć w siłę. Czyżby ludzie stracili instynkt samozachowawczy? Wciąż w przestrzeni publicznej trwają jakieś walki, kłótnie, prowokacje – polityczne, światopoglądowe, moralne. Naprawdę nie można na czas pandemii odsunąć tego, by razem stawić czoło zagrożeniom?
Od miesięcy panuje niezrozumiała paranoja: jedni ludzie cierpią, umierają, inni ratują ich, narażając swoje zdrowie i życie. A jeszcze inni wyśmiewają się z nich i zarzucają oszustwa. Nie możemy, choć na chwilę, być dla siebie życzliwi, ufać sobie, pomagać?
Czy naprawdę trzeba samemu zachorować albo stracić kogoś bliskiego, by zrozumieć, co to za zagrożenie? Widziałam, co się dzieje z moim Krzysztofem, gdy przez kilka tygodni walczył o każdy oddech, jak tracił świadomość i wszystkie siły. Gdy był już w szpitalu pod fachową opieką, nie przespałam żadnej nocy. Bałam się każdego dźwięku telefonu komórkowego: że może przynieść złą wiadomość. Zwykle zachowuję zimną krew w najtrudniejszych sytuacjach i nie tracę panowania nad sobą. Przepłakałam jednak, jak dziecko, kilka nocy, gdy dotarły do mnie okrutne i absurdalne słowa, że w szpitalach ponoć leżą statyści opłacani przez jakichś decydentów, że ten cały wirus to oszustwo. I te słowa wracały do mnie falami żalu. Serce mi pękało, choć przecież powinnam to puścić mimo uszu. Czasem jednak człowiek jest w takim stanie, że słowo może go ratować, ale może też ranić i zabijać. Ratowały mnie dobre słowa setek ludzi znanych mi i nieznanych. Czytałam je Krzysztofowi i widziałam, jaką mają moc. To one wywołały pierwszy świadomy uśmiech na jego twarzy, pomogły mu zbierać siły i wracać do zdrowia.
Wiem, jak pracują lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, salowe, jak wyczerpująca, ryzykowna, często ponad siły jest teraz ich praca. W programie „ Spotkajmy się” rozmawiałam z pielęgniarkami i lekarzami, którzy pracowali na covidowych oddziałach. Zwierzali mi się niektórzy, jak bolesne dla nich są absurdalne reakcje ludzi, którzy traktują ich jak zarazę, jak trędowatych, którzy powinni być zamknięci, izolowani skoro mają kontakt z koronawirusem.
Kilka dni temu, na ekranie telewizora, zobaczyłam Andrzeja Piasecznego, który, zarażony wirusem, zdecydował się – ze szpitala, podłączony do tlenu, łapiąc z trudem oddech – powiedzieć widzom kilka ważnych słów. Zdecydował się na to, by pomóc lekarzom i innym ludziom, by ostrzec, jak groźnym przeciwnikiem jest Covid-19, jak ciężko się płaci za zbyt późne zgłoszenie się po pomoc. Widać było, że ledwo mówi, że naprawdę jest w ciężkim stanie. Jego słowa zrobiły na wielu widzach ogromne wrażenie, dały im dużo do myślenia i bardzo pomogły lekarzom. Wielu osobom uzmysłowiły powagę pandemii. Poraził mnie wpis kobiety, która oskarżyła Andrzeja o oszustwo, o przyjęcie pieniędzy za zagranie chorego i okrutny, obraźliwy hejt jaki te słowa wywołał… do życzenia śmierci włącznie. Czy to naprawdę jest dopuszczalne, bezkarne? Dlaczego? To głupota i okrucieństwo szkodliwe społecznie. Namawia przecież do lekceważenia wszelkich objawów zarażenia Covidem. A to owocuje rozprzestrzenianiem się pandemii. Wyobrażam sobie też, co czuje Andrzej. Na pewno nie pomaga mu to w zdrowieniu. Tak wielu ludzi potrzebuje teraz pomocy. Nie możemy tracić energii, czasu na złe emocje.
I ludzie chorzy, i ich rodziny, i lekarze, i cała służba zdrowia potrzebują teraz życzliwości, dobrych gestów oraz słów, zaufania. To jest naprawdę ważne i często ratuje życie. Na szczęście jednak ludzi dobrej woli jest więcej. Ale wobec hejtów nie powinniśmy zawsze, zwłaszcza teraz, przechodzić obojętnie.
Napisałam te słowa, by pozbyć się uczucia rozczarowania człowiekiem. To bardzo przygnębiające doznanie.
Anna Dymna