fbpx

Aktualności

Więź

12.03.2021

„W takich przestrzeniach liczą się transparentność, celowość i skuteczność. Dlatego obecnie, również jako ambasador Fundacji Santander, z entuzjazmem wspieram te działania” – mówi Daniel Wiśniowski, dyrektor Oddziału I Santander Bank Polska w Krakowie i wolontariusz Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”.

– Jak korporacyjny menadżer odnajduje się w roli wolontariusza?

– Fantastycznie. Byłem chyba jednym z pierwszych „zielonych” w fundacji Anny Dymnej. Zostałem nim tuż po maturze. Od tamtej chwili minęło prawie piętnaście lat.

Z Anną Dymną, fot.: archiwum prywatne Daniela Wiśniowskiego

– Czy pamięta Pan swoje pierwsze wolontariackie zadanie?

– Kiedy po raz pierwszy zjawiłem się w siedzibie fundacji, jeszcze przy ulicy Balickiej w Krakowie, pomagałem składać w piwnicy regały. Potem zapytano, czy byłbym skłonny bezpośrednio pomagać osobie chorej. Zgodziłem się bez wahania. Ale zadanie mnie przerosło.

– Dlaczego?

– Odwiedzałem obłożnie chorego pana Ryszarda. Jego rodzice byli w podeszłym wieku. Pomagałem im w prozaicznych czynnościach. Mężczyzna miał krwiaka mózgu, założoną sondę do żołądka. Trzeba go było obracać, by nie miał odleżyn. Wytrzymałem pół roku. Byłem coraz bardziej wyczerpany psychicznie.  Ostatecznie poinformowałem Kasię Walaszek, która była wtedy koordynatorką wolontariatu, że nie daję sobie rady.

– Trzeba mieć sporo odwagi, by wyznać takie rzeczy.

– Kasia przyjęła tę informację z całkowitym zrozumieniem. Przecież nie wszyscy możemy wszystko. Zacząłem systematycznie uczestniczyć w działaniach fundacji. Przez wiele lat poznawałem jej struktury oraz funkcjonowanie. Pomagałem w pracy biurowej, przy organizacji oraz przebiegu różnych wydarzeń charytatywnych. W takich przestrzeniach liczą się transparentność, celowość i skuteczność. Dlatego obecnie, również jako ambasador Fundacji Santander, z entuzjazmem wspieram te działania. Fundacja Santander kilkakrotnie finansowała Wierszobrania w ośrodku terapeutyczno-rehabilitacyjnym dla osób niepełnosprawnych intelektualnie „Dolina Słońca” w podkrakowskich Radwanowicach albo stypendia dla laureatów Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” jest dla nas dobrym, wiarygodnym, od lat sprawdzonym partnerem. Mamy pełny obraz wartości realizowanych przez nią projektów. Fantastyczne jest to, że w wolontariat dla podopiecznych pani Ani z ochotą angażują się również pracownicy Banku Santander.

Z Jaśkiem Melą podczas finału 2. Festiwalu Zaczarowanej Piosenki (czerwiec 2006 r.), fot.: archiwum prywatne Daniela Wiśniowskiego

– Kilka tygodni temu przedstawiciele Santander Bank Polska przyjechali do „Doliny Słońca”. Przekazali niezwykłe puzzle. Każdy ich komplet układa się w wizerunek podopiecznego tej placówki…

– Przygotowaliśmy też puzzle z wizerunkiem Anny Dymnej. Zamierzamy wykonać również komplety z postaciami terapeutów „Doliny Słońca”.

– Skąd taki pomysł?

– Oczywiście, mogliśmy pójść po linii najmniejszego oporu: zebrać pieniądze wśród pracowników krakowskich oddziałów Santander Bank Polska, kupić puzzle w markecie, potem zawieźć je do Radwanowic…

– … a podopieczni też by się ucieszyli.

– Zamierzamy pomagać kreatywnie. Pomoc powinna być konkretna i przemyślana. Tym bardziej, że znamy naszych przyjaciół z „Doliny Słońca”. Wiemy, że ten czas jest dla nich wyjątkowo trudny, bo, od ponad roku, żyją odizolowani od świata. W październiku przyjechaliśmy do Radwanowic, by zasadzić tam kilkadziesiąt owocowych krzewów. Pod każdym umieściliśmy tabliczkę z imieniem podopiecznego oraz napisem „Dbaj o mnie i podlewaj”. Każdy podopieczny otrzymał też spersonalizowany list od wolontariusza. Dowiedziałem się potem, że nasza inicjatywa zaowocowała w „Dolinie Słońca” sporą radością i wieloma wzruszeniami. Jednocześnie wiem, jak wolontariusze Fundacji Santader zaangażowali się mocno w tworzenie tych listów, ile energii w nie włożyli. Byłem dla nich pełen podziwu.

– Jak to wyglądało od strony technicznej?

– Każdy z wolontariuszy otrzymał najpierw charakterystykę jednego podopiecznego, do którego miał napisać imienny, bardzo osobisty list z podnoszącymi na duchu słowami. Uznałem, że tak należy postąpić wobec ludzi, którzy od marca ubiegłego roku przebywają odizolowani i czują lęk, bo nie rozumieją, czym jest pandemia. Chciałem, by doświadczyli, że każdy z naszych wolontariuszy kieruje swoje serdeczne myśli nie do mniej czy bardziej abstrakcyjnego ogółu, lecz do konkretnej osoby. To po pierwsze. Po drugie – pragnąłem, żeby również wolontariusze Fundacji Santander identyfikowali się z niepełnosprawnymi intelektualnie podopiecznymi „Doliny Słońca”, a przez to zrozumieli ich potrzeby i emocje. Poza tym uważam, że moja rola, jako ambasadora Fundacji Santander, nie powinna ograniczać się tylko do organizacji takich czy innych funduszy. Chcę, by pracownicy utożsamiali się z osobami, którym pomagają, by czerpali satysfakcję z tego pomagania. To się udało. Po październikowej wizycie w Radwanowicach usłyszałem: „Daniel, zróbmy coś znowu, bo podopieczni fundacji Anny Dymnej wciąż są zamknięci w ośrodku”. Nasza lutowa wizyta w Radwanowicach odbyła się nie z mojej inicjatywy, lecz moich współpracowników. Pewnie wpływ na to miał także fakt, że podopieczni z „Doliny Słońca” odpowiedzieli na listy wolontariuszy. Kto z nich umiał, to napisał, kto tego nie potrafił – coś narysował albo wyszydełkował. Tak oto zrodziła się więź. Jest ona dla mnie ważna. Również dlatego, że tego rodzaju działania cementują przecież zespół pracowników w każdej firmie.

W programie „Wyspa przetrwania”, fot.: Polsat / Piotr Filutowski

– Co dała i daje Panu praca wolontariusza?

– Dzięki niej poznałem przyjaciół, ludzi, którzy myślą i działają podobnie jak ja. Wolontariat nauczył mnie i uczy pokory, poszerza moje horyzonty. To są doświadczenia, których nie dają żadne książki ani szkoły. Może gdyby nie wolontariat, to byłbym dzisiaj kimś zupełnie innym. Kimś, kto żyje „odklejony” od rzeczywistości. Jakiś czas temu wziąłem sobie wolne od korporacyjnego życia. Wystartowałem w telewizyjnym programie. Polegał on na tym, że grupę kilkunastu osób rzucono na jedną z bezludnych wysp Fidżi: bez komórek, zegarków, śpiworów, słodkiej wody i jedzenia. Byliśmy zdani jedynie na siebie. Przetrwałem do końca, przez pięć tygodni. Ale pamiętam, że zaznałem wtedy, czym jest głód. Nie, nie bycia głodnym, lecz autentycznego głodu, który odbiera siły, uniemożliwia utrzymanie się na nogach. Takie doświadczenia dają znakomitą perspektywę, równoważą rozmaite aspekty życia. Z wolontariatem jest podobnie. Myślę, że ma on również wpływ na moją codzienną pracę zawodową.

– Skąd u Pana dusza społecznika?

– Trudno powiedzieć. Albo się jest społecznikiem, albo nie. Może po prostu spłacam dług. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Pracował tylko tata. Mama zajmowała się domem. Niczego nam nie brakowało. Jednocześnie nie na wszystko było nas stać. Wspierało nas wiele osób. Na przykład mój drużynowy w harcerstwie nie przyjmował do wiadomości, że nie wyjadę na biwak albo obóz, ponieważ nie mogę za nie zapłacić. Tworzył taką atmosferę, bym nawet nie czuł, że rodzice nie uregulowali opłat. Pracować zacząłem już jako nastolatek. Chodząc do gimnazjum, wstawałem o piątej rano, by, przed pójściem do szkoły, zamiatać albo odśnieżać teren wokół siedziby Straży Miejskiej w Krakowie. Dzięki temu miałem własne pieniądze. Mogłem pomagać rodzinie. Podobnie jest dzisiaj: dysponuję narzędziami, by wspierać potrzebujących.

Rozmawiał Wojciech Szczawiński

Zobacz wideo

Może Cię zainteresować

Zrozumieć siebie

02.01.2025

Gościem jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie dr n. hum. Michał Piętniewicz. Pan Michał jest osobą po kryzysie psychicznym.

Dziękujemy za świąteczny kiermasz

30.12.2024

Grudzień był niezwykle pracowity. Za nami kolejny Świąteczny Kiermasz Charytatywny. W tym roku udało się zebrać aż 25 444,26 zł. Nie byłoby to możliwe bez inicjatywy wolontariuszy, a także wsparcia zaprzyjaźnionych firm i instytucji.

Dołącz do newslettera