Wolność jest w nas
„Patriotyzm dla mnie jest przede wszystkim zwyczajnym, sumiennym życiem od wschodu do zachodu słońca. Dzisiaj nie trzeba umierać dla ojczyzny, lecz dla niej pracować, pomagać, komu trzeba, zmieniać na lepsze, co nas otacza. Żyć tak, by ktoś mógł się uśmiechać na mój widok” – podkreśla Anna Dymna.
– Prezydent Andrzej Duda uhonorował Annę Dymną Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości. Czym jest dla Pani to wyróżnienie?
– Satysfakcją, zobowiązaniem do dalszej ciężkiej pracy… Odznaczenia państwowe nadawało mi kilku prezydentów: Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński, Bronisław Komorowski, teraz – Andrzej Duda. Cieszę się, że, bez względu na to, z jakiej opcji politycznej wywodzi się osoba reprezentująca najwyższy urząd w naszym państwie, docenia ona moją pracę artystyczną oraz społeczną. Widać jest to komuś naprawdę potrzebne. W życiu istnieją przestrzenie, które – nawet w imię najbardziej wzniosłych idei – nie mogą być upolityczniane.
– Czy czuje się Pani patriotką?
– Naturalnie. Nigdy przez myśl nawet mi nie przeszło, bym mogła na stałe opuszczać moją ojczyznę… choć, jako młoda aktorka, miałam różne propozycje pracy na Zachodzie. Wtedy w Polsce czasy były ciężkie: puste półki w sklepach, brak pieniędzy, inwigilacja ubecji… Kuszące więc były takie propozycje. Nie wyobrażałam sobie jednak życia poza Krakowem, moim ukochanym miejscem na ziemi, bez grania dla wiernych widzów w Narodowym Starym Teatrze, z którym jestem związana od czterdziestu pięciu lat. Zawsze miałam poczucie, że moje korzenie tkwią tutaj głęboko. Bez względu na losy, jakie przechodziłam. Widać jestem drzewem, którego się nie przesadza.
– W jaki sposób człowiek staje się patriotą?
– Pewnie ilu ludzi, tyle sposobów. Myślę jednak , że wiele zależy od tego, jakie wartości wynosi się z domu. Rodzice nigdy nie robili mi wykładów o patriotyzmie, ale, od urodzenia, pokazywali, jak pięknie jest dookoła, w jak pięknym żyję kraju. Jeździliśmy motorem z przyczepką, potem autem wokół Polski. Nauczyli mnie zwyczajnie i po prostu kochać, szanować przyrodę, zwierzaki, a przede wszystkim ludzi. Tata był antykomunistą, jako 17-latek uciekł z domu na wojnę, walczył w Armii Krajowej. Chociażby z tego względu nie żyło się nam łatwo. W domu była często bieda, ale moim braciom i mnie nie przeszkadzała ona cieszyć się dzieciństwem. Rodzice pokazywali nam, co jest istotne: że o innych należy się troszczyć, że ważne jest, by wspólnie siadać przy stole, rozmawiać o wszystkim, by celebrować tradycje albo umieć cieszyć się drobnostkami, które przynosi każdy dzień. Uczyli nas jeszcze tego, że nic od życia się nam nie należy i na wszystko musimy sami zapracować; a jeśli wokół dzieje się źle, to nie można bezczynnie narzekać albo czekać na cud. Trzeba działać, zmieniać rzeczywistość. Nauczyli mnie pracowitości, rzetelności i radości z tego, że się jest. Przyznam, że nie lubię wielkich słów, takich jak „patriotyzm”. Od najpiękniejszych słów ważniejsza jest postawa człowieka.
– Dla niektórych patriotyzm to na przykład zbieranie odchodów po własnym psie albo nieużywanie samochodu, gdy w mieście zalega smog.
– Słusznie. Patriotyzm kojarzy się nierzadko z wielkimi czynami, ponoszeniem ofiar. Ale dla mnie jest on przede wszystkim zwyczajnym, sumiennym życiem od wschodu do zachodu słońca. Dzisiaj nie trzeba umierać dla ojczyzny, lecz dla niej pracować, pomagać, komu trzeba, zmieniać na lepsze, co nas otacza. Żyć tak, by ktoś mógł się uśmiechać na mój widok. Nieraz ten patriotyzm objawia się w drobnych, pozornie nic nie znaczących, działaniach, dzięki którym innym żyje się lepiej. Teraz przejawem patriotyzmu może być również życzliwość albo zwyczajny uśmiech. Przecież kiedy uśmiechamy się do kogoś, ten ktoś czuje się lepiej. Życzliwość naprawdę zmienia świat. Ona zmienia na lepsze również nasz kraj, czyni go silniejszym. A jeśli ludzie wokół są szczęśliwsi, to również nam żyje się lepiej. Patriotyzm to moje ściśnięte gardło, gdy słyszę Mazurka Dąbrowskiego, w chwili, kiedy mój rodak staje na podium. Lub gdy jakiś Polak zdobywa najwyższe szczyty. To również radość, gdy, wędrując po dalekich krajach, słyszę polski język. A ta duma, że Asia Kulig została najlepszą aktorką Europy!
– A czym jest niepodległość w wymiarze jednostkowym? Powiada się, że chociaż żyjemy w wolnym kraju, to jednak pozostajemy krańcowo zniewoleni.
– Najbardziej smutne jest to, że często sami siebie zniewalamy. Jeździmy na wózkach inwalidzkich, których nie widać, a które są napędzane przez nasze psychiczne deficyty. I nawet o tym nie wiemy. Dajemy sobie wmawiać, że życie polega na tym, aby ciągle ścigać się z innymi, walczyć. W tej pogoni jesteśmy bardziej niepełnosprawni niż ludzie sparaliżowani albo pozbawieni nóg czy rąk…
– Ale życie to przecież walka. O marzenia, realizowanie ambicji. O spokój.
– Oczywiście, należy walczyć. Ale wyłącznie o coś. Tymczasem ludzie najczęściej walczą tylko z kimś, stają do walki przeciwko sobie. Pielęgnujemy swoje kompleksy, rozgoryczenia, podsycamy nienawiści, narzekamy na rzeczywistość. W ten sposób działamy przeciwko sobie. Te wszystkie złe emocje osłabiają nas i powoli zabijają. Lekarze mówią o tym wprost.
– Jak więc dbać o własną niepodległość?
– Uczę moich studentów, że najpierw muszą uwierzyć, iż każdy z nich jest istotą niezwykłą. Oczywiście, nie mówię tego po to, żeby „przewróciło się” im w głowach. Każdy człowiek jest przecież wartością samą w sobie. Jeśli dostrzeżemy w sobie tę naszą wyjątkowość, to zrozumiemy, że nie musimy się z nikim porównywać, z nikim walczyć ani ulegać ogłupiającej presji ścigania się z innymi – że możemy w pełni być sobą. Wtedy uruchamia się w nas wolność, radość. Wówczas też zaczynamy rozumieć, że możemy robić fajne rzeczy i dla siebie, i dla innych, działać z pasją, realizować marzenia. I życie staje się cudem…
– Platon twierdził, że człowiek wolny pozostaje wolnym nawet więzieniu.
– Fakt. Wszystko przecież ma początek w naszych głowach. Wolność jest w nas. Jedynie należy odnaleźć w sobie jej przestrzeń.
Rozmawiał Wojciech Szczawiński