fbpx

Aktualności

Wybrał mnie czas, cz. 1

28.09.2018

„Przede wszystkim wiedziałam, że w działaniach takiej organizacji najważniejsze są celowość oraz przejrzystość. Dlatego pierwszym pracownikiem, jakiego zatrudniłam na etacie, była księgowa. Miałam już wtedy prawnika” – wspomina Anna Dymna.

– Pamięta Pani dzień rejestracji Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, 26 września 2003 roku? Na przykład jaka wtedy była pogoda?

– Tego rodzaju szczegóły zatarły się w mojej pamięci. Ale we mnie było słońce… To pamiętam. W tamtym okresie dużo pracowałam. W Narodowym Starym Teatrze grałam w „Pieszo”, „Damach i huzarach” oraz w „Spaghetti i miecz” reżyserowanych przez Kazimierza Kutza, a także w „Hamlecie” Krzysztofa Jasińskiego. Pracowałam również nad filmową adaptacją „Starej Baśni” Jerzego Hoffmana.  Ponadto miałam zajęcia w szkole teatralnej, prowadziłam Salon Poezji, realizowałam kolejne odcinki telewizyjnego cyklu „Spotkajmy się”… Pamiętam tylko swoje zdumienie, że od złożenia wniosku do sądu minęło tak mało czasu. Rejestracja nastąpiła bardzo szybko.

– Zarejestrowała Pani fundację, by ratować grupę dwudziestu sześciu dorosłych osób z niepełnosprawnością intelektualną, mieszkańców schroniska w podkrakowskich Radwanowicach.

– Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji Brata Alberta, poinformował mnie, że ci ludzie tracą możliwość uczestniczenia w zajęciach terapeutycznych, bo znowelizowano ustawę. Powiedział, żebym coś zrobiła, bo nie może tak być. W pierwszej chwili oniemiałam. Kompletnie nie rozumiałam, co ksiądz do mnie mówi. Że niby co mam zrobić? Przecież jestem tylko aktorką, do domu wziąć tych ludzi nie mogłam. „To niech pani założy fundację” – usłyszałam w końcu.

– Ile czasu zajęło Pani podjęcie decyzji?

– Może jakieś pięć minut. Nie miałam przecież czasu na myślenie. To był odruch. Ogarnęło mnie przerażenie i złość, niezgoda na taką rzeczywistość. Wszystko wskazywało na to, że, na skutek zmiany przepisów, osoby z niepełnosprawnością intelektualną będą miały dach nad głową i dostaną jeść, lecz całe dnie przyjdzie im spędzać w beznadziei, kiwając się pod ścianą. Przecież radością i sensem ich życia są zajęcia w warsztatach terapeutycznych. W takiej sytuacji założenie dla nich fundacji było jedynym rozwiązaniem. To nie ja wybierałam miejsce i czas. Czas wybrał mnie. Dobrze znałam tych ludzi. Z księdzem Tadeuszem i Fundacją im. Brata Alberta współpracowałam od 1999 roku, między innymi reżyserując spektakle Teatru „Radwanek” i pisząc do nich scenariusze. A od 2001 roku organizowano, wymyślony przeze mnie, Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Intelektualnie „Albertiana”.

– Jak na wieść o tym, że Anna Dymna zakłada fundację, zareagowali Pani najbliżsi albo koledzy aktorzy?

– Na początku nie obnosiłam się z tą informacją.

– Ale w grudniu 2003 roku, podczas Gali Wolontariatu w krakowskim Teatrze Słowackiego, poinformowała Pani publicznie o powstaniu fundacji „Mimo Wszystko”. Chyba wtedy reakcje się pojawiły.

– Koledzy artyści niczego nie komentowali. Życzliwie przyglądali się moim poczynaniom. Wiedziałam zresztą, że mogę liczyć na ich wsparcie, bo pomagali mi nieraz podczas realizacji przedstawień „Radwanka”. Słyszałam też jednak opinie różnych „życzliwych” znajomych: „Po co ci to? Przecież i tak wszystkim nie pomożesz. To tylko kłopot”. Albo: „Fundację założyłaś? Przecież to »pralnie« pieniędzy”. Głupiałam od takich wynurzeń. Nawet przez myśl mi nie przechodziło, że organizacja charytatywna może służyć do tego rodzaju nadużyć. Dzisiaj mam wielką satysfakcję. Kontrolerzy finansowi zwykle mówią mi: „Proszę pani, tak prowadzonej fundacji, tak krystalicznie czystej dawno nie spotkałem. Robić tutaj audyt to czysta przyjemność”.

– Może niektórzy mieli prawo się dziwić. W tamtych czasach aktorka zakładająca fundację dla dorosłych ludzi z niepełnosprawnością intelektualną… Rzecz arcyosobliwa.

– To zrozumiałe. Niektórzy komentowali: starzeje się, przytyła, nie ma co grać… znudzi się jej szybko. Ale prowadziłam już wtedy telewizyjny program „Anna Dymna – Spotkajmy się”. Był on nadawany dwa razy w miesiącu, w niedzielę wieczorem, o świetnych porach emisyjnych. Miał sporą widownię. Po jednym z odcinków skontaktowała się ze mną pani, która poinformowała, że chce mi dać czterdzieści tysięcy złotych na pomoc ludziom potrzebującym. Odparłam, że nie mogę wziąć tych pieniędzy, bo, jako osoba prywatna, nie mam do tego prawa. Usłyszałam wtedy po raz pierwszy: „To czemu nie ma pani fundacji?”. Pamiętam, że wskazałam tej pani jakieś stowarzyszenie w Opolu. Jej pieniądze przeznaczono na pomoc osobie niepełnosprawnej w remoncie łazienki i wykonanie podjazdu dla wózka inwalidzkiego. To właśnie wtedy przez chwilę pomyślałam, że gdybym miała swoją fundację, to mogłabym przyjmować takie darowizny.

– Rejestracja fundacji to jedno, jej organizacja od podstaw – drugie.

– Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Przede wszystkim wiedziałam, że w działaniach takiej organizacji najważniejsze są celowość oraz przejrzystość. Dlatego pierwszym pracownikiem, jakiego zatrudniłam na etacie, była księgowa. Miałam już wtedy prawnika. Przecież sama niczego bym nie zrobiła.

– A pieniądze?

– Powolutku, pomalutku. Janusz Pałka, prezes Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego „Biuro Service”, użyczył mi nieodpłatnie niewielkie pomieszczenie w budynku swojej firmy. Ktoś dał komputer, ktoś telefon, a inny ktoś ofiarował fundacji komplet filiżanek. Cieszyłam się z tego jak dziecko. Trochę doświadczenia w takich sprawach już miałam. W 2002 roku zainicjowałam działalność Krakowskich Salonów Poezji. Musiałam dla nich pozyskiwać pieniądze. Zaczęłam kontaktować się z przedsiębiorcami, zbierałam kontakty. Każdego dnia, przed próbami w teatrze, wydzwaniałam do różnych ludzi z prośbą o wsparcie, tłumaczyłam, że to społeczna inicjatywa kulturalna, na która wstęp jest wolny. Było to bardzo żmudne zajęcie, wymagało ogromu cierpliwości. Na sto takich telefonów najwyżej w czterech padała odpowiedź pozytywna. W fundacji było i jest podobnie. Każdego dnia wykonujemy mrówczą pracę, aby pozyskać środki dla naszych podopiecznych. Wielką pomocą stał się fakt, że bardzo szybko otrzymaliśmy status organizacji pożytku publicznego. Mogliśmy pozyskiwać pieniądze z odpisów 1% podatku. Dzięki tym środkom wybudowaliśmy na przykład ośrodek terapeutyczno-rehabilitacyjny „Dolina Słońca” w Radwanowicach i Warsztat Terapii Zajęciowej w nadbałtyckim Lubiatowie.

Cdn.

                                                                                                Rozmawiał Wojciech Szczawiński

Wybrał mnie czas, cz. 2

Wybrał mnie czas, cz. 3

 

Może Cię zainteresować

„Dolina” przyciąga dobrych ludzi

19.04.2024

„Słowo »podopieczny« oznacza, że ktoś znajduje się pod naszą opieką. Musi więc być ważny w naszym postrzeganiu, rozbudzać w nas serdeczne odruchy, zrozumienie, głęboką zdolność do współodczuwania. Taka opieka to szczególna troska o psychiczny oraz fizyczny dobrostan drugiego człowieka” – zaznacza Małgorzata Cebula, wicedyrektorka ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach.

Nowa organizacja życia

18.04.2024

Gościem jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie Jakub Cukier, student historii na Uniwersytecie Wrocławskim, który choruje na cukrzycę typu I.

Dołącz do newslettera