fbpx

Aktualności

Wybrał mnie czas, cz. 2

04.10.2018

„26 września, bez słów, pokazaliśmy, że mimo przeciwieństw losu, cierpienia, kalectwa... gdy jesteśmy razem, możemy zdobywać szczyty, zapomnieć o tym, co złe, i po prostu ucieszyć się życiem” – mówi Anna Dymna w drugiej części wywiadu przeprowadzonego z okazji 15-lecia fundacji „Mimo Wszystko”.

– Każda organizacja to przede wszystkim ludzie, którzy ją tworzą. Czy uważa Pani, że zgromadziła wokół siebie właściwe osoby?

– Moi pracownicy to prawdziwe skarby. Ciężko pracują, wciąż z nowymi pomysłami i dobrą energię. A przecież zajęcia łatwego nie mają. Mam też wspaniałych wolontariuszy. Maja Jaworska, dyrektor i wiceprezes mojej fundacji, jest ze mną od początku. Kiedy poznałyśmy się w październiku 2003 roku, pracowała, jako kierownik działu rekrutacji, w Wyższej Szkole Zarządzania/Polish Open University. Organizowała dla mnie wolontariat w pierwszym biurze fundacji oraz spotkania ze studentami. Pamiętam, jak zatelefonowała do mnie pewnego dnia i powiedziała: „Pani Aniu, wszystko głęboko przemyślałam. To, co pani robi, jest niezmiernie ważne. Zrezygnuję z dotychczasowej pracy. Będę pani pomagać jako wolontariuszka. Mój mąż ma dobrą pracę. Damy sobie radę”. Bardzo mnie tym ujęła. W kwietniu następnego roku przyjęłam Majkę na etat. Od początku w fundacji jest też ze mną Janeczka Dudzik. Ona również pomagała mi na początku jako wolontariuszka, przez jedenaście miesięcy. Obecnie pracuje jako zastępca dyrektora  i prokurent. Wyobrażenie, że fundacja, która dysponuje dużymi społecznymi pieniędzmi i realizuje ogólnopolskie projekty, może działać jedynie w oparciu o wolontariuszy, jest bzdurą. Moi pracownicy muszą być w pełni dyspozycyjni, sprawni i odpowiedzialni za to, co robią. Pracują osiem godzin, a – jeśli trzeba – dłużej. Zajmujemy się przecież niezwykle trudnymi sprawami, ludzkimi dramatami. Na szczęście mam też od samego początku przyjaciół z innych fundacji, moich mistrzów, nauczycieli, wspaniałych artystów, autorytety. Zawsze mogę liczyć na ich radę, pomoc, życzliwość. Dają mi odwagę, siłę i poczucie bezpieczeństwa.

Założyła Pani fundację „Mimo Wszystko” dla 26 osób niepełnosprawnych intelektualnie. W roku 15-lecia liczba podopiecznych tej organizacji pożytku publicznego sięga dwudziestu siedmiu tysięcy.

– Niczego nie planowałam i nie kalkulowałam. Z roku na rok tworzyliśmy nowe projekty. Po prostu zawsze konkretnie i celowo odpowiadaliśmy na potrzeby osób niepełnosprawnych. Dzięki wieloletnim rozmowom z tymi ludźmi, wiem, że skuteczne pomaganie nie zawsze polega na wspieraniu leczenia albo rehabilitacji. Osoby z dysfunkcjami – jak każdy – mają marzenia, ambicje, chcą być normalnie traktowane. Właśnie dlatego powstała nasza „Akademia Odnalezionych Nadziei”, która pomaga w edukacji, albo Festiwal Zaczarowanej Piosenki, promujący utalentowane wokalnie osoby niepełnosprawne. Życie samo podpowiada nam, jaki zrobić następny krok. Wszystkie nasze projekty mają więc sens i nie są wydumane. I robią coś jeszcze: zmieniają społeczny wizerunek osób niepełnosprawnych. Przecież w naszym kraju kwestia ta wciąż pozostawia wiele do życzenia. Ciągle należy pracować u podstaw.

– Czy 15 lat – społecznej – pracy w fundacji „Mimo Wszystko” coś w Pani zmieniło?

– Nie sądzę. Kierowały mną i kierują te same wartości, które zaszczepili mi rodzice, głównie mama. Nadal cieszą mnie drobne rzeczy. Ale przez ten czas wiele dowiedziałam się o świecie. Chyba części tej wiedzy nie chciałabym być świadoma.

– To znaczy?

– Poznałam ogrom cierpienia, bezradności, obojętności, bezduszności przepisów, a nawet okrucieństw, jakie spotykają ludzi chorych i niepełnosprawnych w naszym kraju. Bez pracy w fundacji żyłabym pewnie błogo, zupełnie nieświadoma takich potworności. Na przykład autystycy kończą 25 lat, zajęcia w warsztatach terapeutycznych już im się nie należą. W ogóle od państwa niewiele mogą się spodziewać. Odwiedziłam kiedyś grupę takich osób w jednym z podwarszawskich miasteczek. „I co teraz z wami będzie?” – zapytałam matkę, tulącą swoje niepełnosprawne dziecko, które niedługo kończyło 25 lat. Usłyszałam: „Wrócimy do domu. Wiem, że sama z synem sobie nie poradzę. Będę czekała na swoją i jego śmierć”. Takiego obrazu nie potrafię usunąć z pamięci.

– Ale wielokrotnie mówiła Pani w wywiadach, że, dzięki prowadzeniu fundacji, zrozumiała, jak niezwykłą istotą jest człowiek.

– To przekonanie nieraz mnie ratowało. Podczas tych 15 lat dowiedziałam się również, jak bardzo człowiek potrafi być wspaniały, silny, skłonny do poświęceń, zaangażowany w słuszną sprawę. Poznałam działalność wielu fundacji, a w nich naprawdę pięknych, oddanych idei ludzi. Przyglądam się zresztą wolontariuszom w mojej fundacji. I serce mi rośnie.

– Wspomniała Pani, że od początku działalności fundacja „Mimo Wszystko” zajmuje się nie tylko pomocą osobom chorym i niepełnosprawnym, lecz także zmienianiem ich społecznego wizerunku. Czy dlatego organizujecie Festiwal Zaczarowanej Piosenki, Ogólnopolskie Dni integracji „Zwyciężać Mimo Wszystko” albo ostatni projekt „Każdy ma swoje K2”?

– Sytuacja osób chorych i niepełnosprawnych w Polsce jest lepsza niż przed laty. Nadal pozostawia jednak sporo do życzenia. Wciąż brakuje nam empatii, świadomości tego, że świat jest jeden. Jeśli dziewczyna rodzi upragnione dziecko, ale od lekarza słyszy jedynie: „Ma pani piękną córeczką, lecz musi mocno ją kochać, bo dziewczynka ma zespół Downa”, to jest to objaw systemowej aberracji i znieczulicy. Przecież takiej kobiecie wali się świat. Po pierwsze, powinien być przy niej psycholog, który zatroszczyłby się o jej stan. Po drugie, powinna zostać poinformowana, jakie ma prawa i na wsparcie jakich instytucji może liczyć. Wielokrotnie zetknęłam się z sytuacjami, gdy rodziły się chore dzieci, a ich najbliżsi – na własną rękę – musieli walczyć o to, by dowiedzieć się, co im się należy, a potem wydzierać niemal tę pomoc od urzędów. Ale znam też przypadki, gdy tacy rodzice i dzieci zostawali objęci natychmiastową opieką.

– Czyli nie o przepisy chodzi, ale o dobrą wolę decydentów?

– Wszystko zależy od interpretacji przepisów oraz życzliwości. Stykam się z cudownymi placówkami, które zajmują się opieką nad osobami chorymi czy niepełnosprawnymi. Działają świetnie, mimo że mają tyle samo pieniędzy co pozostałe. I, na przykład, jak to możliwe, że w jednym liceum dyrekcja tłumaczy, że nie ma możliwości edukowania osoby niewidomej z porażeniem mózgowym, a w innym przyjmują takiego ucznia bez żadnych problemów? To nie finanse są najważniejsze.

– Zatem co jest istotą?

– To, by w osobie chorej albo niepełnosprawnej zobaczyć zwyczajnego człowieka. Właśnie temu służą niektóre projekty organizowane przez moją fundację. Niełatwe jest to zadanie. Na przykład cóż z tego, że poruszająca się na wózku dziewczyna kończy trzy fakultety i zna biegle dwa języki obce? Pracodawcy pytają: „Na co mi taka kaleka?”. Nie rozumieją, że w tej dziewczynie mieliby wspaniałego pracownika. Nie wykorzystują jej potencjału, lecz z góry ją stygmatyzują, przekreślają. Największym naszym problemem jest brak świadomości. Również wiedzy, że dzięki zatrudnianiu osób niepełnosprawnych możemy zyskać wiele nie tylko w aspekcie biznesowym, ale także czysto ludzkim.

– Żyjemy w czasach, w których ekonomia i utylitaryzm biorą górę humanizmem.

– Najbardziej poraża mnie samotność, bezradność osób chorych i niepełnosprawnych, to, że one same oraz ich rodziny muszą nieraz walczyć, by zapewnić sobie egzystencjalne minimum, zupełnie tak, jakby byli obywatelami drugiej kategorii. Tego nie zmienią żadne przepisy. Dobra wola i życzliwość to ciągle praca u podstaw.

– Jubileuszowy projekt „Każdy ma swoje K2” był spektakularny. Piętnastu podopiecznych, głównie poruszających się na wózkach, pod opieką ratowników GOPR i przy wsparciu wybitnych himalaistów: Kingi Baranowskiej, Ryszarda Pawłowskiego oraz Krzysztofa Wielickiego, zdobywało szczyt Kopca Kościuszki. Tłum dziennikarzy, występ zespołu Carrantouhill… Uważni obserwatorzy zauważyli jednak, że Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” nie celebruje szczególnie swoich jubileuszy.

– Uważam, że takie organizacje, jak nasza, nie mają czego świętować, ponieważ nie powstały dla takich czy innych celebracji. Naszym jedynym zadaniem jest pomoc potrzebującym. Dlatego z okazji 5-lecia naszej działalności zorganizowaliśmy w Filharmonii Krakowskiej koncert charytatywny. W dniu 10. urodzin, 26 września 2013 roku, uroczyście otwieraliśmy „Dolinę Słońca”, nowoczesny ośrodek terapeutyczno-rehabilitacyjny w podkrakowskich Radwanowicach. A nasze 15-lecie uświetnił projekt „Każdy ma swoje K2”. To była symboliczna wyprawa, jak droga przez życie. Dla wielu naszych podopiecznych stroma i kamienista. Przecież dla niektórych każdy dzień to taka mozolna wspinaczka na K2. Ale 26 września, bez słów, pokazaliśmy, że mimo przeciwieństw losu, cierpienia, kalectwa …. gdy jesteśmy razem, możemy zdobywać szczyty, zapomnieć o tym, co złe, i po prostu ucieszyć się życiem.

                                                                                             Rozmawiał Wojciech Szczawiński

Cdn.

Czytaj też

Wybrał mnie czas, cz. 1
Wybrał mnie czas, cz. 3

 

Może Cię zainteresować

„Dolina” przyciąga dobrych ludzi

19.04.2024

„Słowo »podopieczny« oznacza, że ktoś znajduje się pod naszą opieką. Musi więc być ważny w naszym postrzeganiu, rozbudzać w nas serdeczne odruchy, zrozumienie, głęboką zdolność do współodczuwania. Taka opieka to szczególna troska o psychiczny oraz fizyczny dobrostan drugiego człowieka” – zaznacza Małgorzata Cebula, wicedyrektorka ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach.

Nowa organizacja życia

18.04.2024

Gościem jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie Jakub Cukier, student historii na Uniwersytecie Wrocławskim, który choruje na cukrzycę typu I.

Dołącz do newslettera