fbpx

Aktualności

Z Dymnego marzenia, cz. I

29.04.2022

„Gdy pojawiła się informacja o budowaniu w Lubiatowie nowoczesnych Warsztatów Terapii Zajęciowej, jedni się ucieszyli. Ale niektórzy okoliczni mieszkańcy nabrali podejrzeń, że fundacja Anny Dymnej planuje wykorzystać osoby z niepełnosprawnościami do niecnych celów” – wspomina Tomasz Gzowski.

Od wielu, bardzo wielu lat spędzam wakacje na polskim Wybrzeżu. W Lubiatowie wyczuwa się magię: w tym lesie, morzu… Takiego piasku nie ma nigdzie indziej na świecie. Kiedy kładę się tam na plaży, czuję, jak wchodzi we mnie dobra energia. Dlatego kilka lat temu pomyślałam, że ta piękna, naprawdę niezwykła przestrzeń mogłaby również służyć osobom niepełnosprawnym. Ta myśl wzięła się stąd, że poznałam marzenia, problemy i los wielu takich osób w Polsce. W telewizyjnym programie „Anna Dymna – Spotkajmy się”, którego jestem gospodynią od 2003 roku, niejednokrotnie słyszałam od moich rozmówców, że chociaż raz w życiu chcieliby zobaczyć morze, położyć się na piasku, pooddychać leśnym powietrzem, ale że nie mają na to najmniejszych szans. Kiedy założyłam fundację „Mimo Wszystko”, przyszło mi do głowy, że może udałoby się przejąć w Lubiatowie, opuszczony przez wojska rakietowe, obszar i wybudować na nim najpierw warsztaty terapeutyczne, a potem ośrodek dla osób niepełnosprawnych. Walczyłam o to przez kilka lat. Łatwo nie było, ale, ostatecznie, moja fundacja otrzymała ten teren na trzydzieści lat – opowiada Anna Dymna.

Siedziba WTZ w Lubiatowie usytuowana jest w pięknym lesie, niemal tuż nad brzegiem Bałtyku, fot.: archiwum fundacji

– Nasza miejscowość leży w gminie Choczewo, z dala od wielkich aglomeracji – zaznacza Tomasz Gzowski, dyrektor Oddziału Lubiatowo Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. – Do chwili uruchomienia warsztatów w okolicy nie było placówki zajmującej się terapią oraz rehabilitacją osób z niepełnosprawnościami, w tym z niepełnosprawnością intelektualną. Ludzie tacy spędzali czas głównie w domach. Czuli się bezużyteczni, niepotrzebni. Mało kto z nich opuszczał obszar gminy. Nie mogę mówić o szczegółach, ale los niektórych naszych podopiecznych był krańcowo dramatyczny. Wszyscy żyli jednak pogodzeni z takim porządkiem, ponieważ nic nie zapowiadało zmian. A gdy pojawiła się informacja o budowaniu w Lubiatowie nowoczesnych Warsztatów Terapii Zajęciowej, jedni się ucieszyli. Niektórzy okoliczni mieszkańcy nabrali jednak podejrzeń, że fundacja Anny Dymnej zamierza wykorzystać osoby z niepełnosprawnościami do niecnych celów.

***

Damian ma trzydzieści trzy lata. Od dawna marzy o tym, by nauczyć się grać na keyboardzie. Mężczyzna dobrze pamięta uroczystą inaugurację działalności warsztatów sprzed blisko ośmiu lat. Wszedł wtedy na scenę i z dumą wykonał przed gośćmi szlagier disco polo. W warsztatach nie on jeden fascynuje się taką muzyką.

Damian uczęszcza na zajęciach w pracowni przyrodniczo-gospodarczej.

– Nie wszyscy uczestnicy warsztatów posiadają w domach na przykład zmywarki do naczyń – tłumaczy Iwona Kochan, która prowadzi zajęcia w tej pracowni. – Mają więc tutaj możliwość nauczenia się korzystania z różnych sprzętów. Wytwarzamy też świeczki sojowe, biżuterię z żywicy, wyklejamy kompozycje z ziaren zbóż. Naszym zadaniem jest przede wszystkim dbałość o czystość w  obiekcie. W okresie wiosenno-letnim, na polanie za budynkiem warsztatów, kopiemy grządki. Wyrastają na nich piękne pomidory, cukinie, ogórki i truskawki. Ostatnio, eksperymentalnie, zasadziliśmy dwa melony.

Anna Dymna i Damian podczas spaceru po plaży, fot.: archiwum fundacji

Twarz Damiana naznacza nerwowy tik. Jednak cała jego filigranowa postać emanuje radością. Mężczyzna zdradza, że zakochał się w Agnieszce, koleżance z warsztatów. Chociaż momentami brakuje mu słów, mógłby w nieskończoność wzdychać, opowiadając o swoim zakochaniu. Dobrze, że doznaje pozytywnych emocji. Niedawno stracił drugiego z rodziców. Ta śmierć mocno nim wstrząsnęła. Teraz Damianem zajmuje się starszy brat, który, niestety, lubi alkohol i nie zawsze wykazuje troskę.

– Stale biorę leki przepisane przez psychiatrę – w radosnym do tej pory głosie Damiana pobrzmiewa smutna nuta. – Brat ma trzydzieści dziewięć lat. Nie pracuje. Czasem wszystko zje i do warsztatów jadę bez śniadania. Pewnie, gdyby nie warsztaty, też z nudów wódkę ciągle bym pił. Mam jeszcze psa. Najlepiej w domu z tym psem się czuję. No i moim słońcem jest Agnieszka…

Iwona Kochan dużo z Damianem rozmawia. Również o jego domowych problemach. A ponieważ Damian jest koleżeński, sumienny oraz niezwykle precyzyjny w zadaniach, często słyszy pochwały.

Nierzadko pochwał wysłuchuje też Lidka, która mówi o sobie, że, dzięki warsztatom, stała się ekspertką w zalewaniu gorącą wodą herbaty oraz kawy.

– Umiem też wkładać naczynia do zmywarki, no i je z niej wyjmować – kobieta nie kryje dumy.

W pracowni przyrodniczo-gospodarczej Lidka chętnie wykonuje prace porządkowe, prasuje. Zwykle w warsztatach wszystko ją cieszy.

– Wkurzało mnie tylko szlifowanie misek, gdy byłam w pracowni ceramicznej – przypomina sobie.

Kiedy Lidka zauważa, że jest doceniana, promienieje radością. Jednak, podobnie jak Damian, kobieta ma problemy ze starszym rodzeństwem. Zdarza się, że brat mocno ją poszturchuje. W domu nikt Lidki w obronę nie bierze. Nie reaguje ani jej mama, ani drugi z braci. Tata nie żyje. W trudnych chwilach wsparciem dla Lidki staje się siostra, Agnieszka. Ona również ma niepełnosprawność i uczęszcza do tutejszych warsztatów. Uczestniczy w zajęciach pracowni ceramicznej. By nie chłonąć złej atmosfery domu rodzinnego, obie siostry wychodzą na długie spacery.

– A Natalia też jest zakochana – Damian znowu się cieszy. – W Dorianie z pracowni komputerowo-poligraficznej.

– Pewnie – stanowczo przytakuje Natalia, która gustuje w biżuterii, uwielbia masaże i zawsze stara się być wytworna. – Dorian to mój narzeczony. Często do niego dzwonię. Rozmawiamy, co tam u niego słychać. Niedawno, o północy, misia od niego dostałam w esemesie. Bardzo się kochamy.

Natalia i Dorian, fot.: Arkadiusz Śliwiński

– Ja też mam tu dziewczynę – nieśmiało wtrąca Adam, który lubi wszystko wiedzieć i dlatego w warsztatach nazywany jest „Sołtysem”.

Iwona Kochan podkreśla, że grupa w jej pracowni jest wyjątkowo zżyta. Uczestnicy wspaniale radzą sobie z myciem okien, sanitariatów, z dbaniem o czystość podłóg. Każdy pracuje na miarę własnych możliwości. Wszyscy systematycznie uczęszczają na zajęcia. Z wyjątkiem łysiejącego Krzysztofa, który marzy o tym, by mieć długie włosy. Jego nieobecności są usprawiedliwione. Krzysztof choruje na stwardnienie rozsiane. Niedawno przeszedł operacje wymiany obu stawów biodrowych. Rehabilitował się poza warsztatami. Korzystał z sanatorium. Czeka go jeszcze operacja kręgosłupa.

***

Tomasz Gzowski ukończył gdańską Akademię Sztuk Pięknych. Sporo lat przepracował w korporacjach. W biznesie wiodło mu się lepiej niż dobrze. Annę Dymną poznał na początku 2004 roku. I – jak mówi dzisiaj – zachłysnął się entuzjazmem pomagania krakowskiej aktorki. Początkowo perspektywa budowy nad Bałtykiem ośrodka wypoczynkowo-rehabilitacyjnego dla osób z niepełnosprawnościami wydawała mu się mglista, lecz nie nierealna. Ostatecznie porzucił biznes. Sporo czasu zaczął spędzać w urzędach, przygotowywał dziesiątki dokumentów, przeprowadzał szereg rozmów na temat nowej, nadmorskiej inwestycji fundacji „Mimo Wszystko”. Godzinami rozmawiał też z Anną Dymną o wizji funkcjonowania tego ośrodka.

– Odchodząc z biznesu, wszedłem w nową przestrzeń – wspomina. – Ogromu rzeczy, już jako facet po czterdziestce, musiałem się uczyć. Były to fascynujące, ale chwilami niełatwe doświadczenia. Wielokrotnie wymagały one głębokiej pokory. W biznesie jest prościej: liczy się wyłącznie efekt, wymierny zysk. Tymczasem świat osób z niepełnosprawnościami reprezentuje radykalnie odmienne wartości.

Dyrektor Tomasz Gzowski i „Mała Mi”, fot.: Arkadiusz Śliwiński

Dyrektor uważa, że jeśli, po paru miesiącach, nakładem wielkiej cierpliwością, tutejsi terapeuci potrafią stonować dziewczynę z zespołem Downa, której zdarzało się biegać w furii po warsztatach i wygrażać wszystkim nożem albo widelcem, to jest to niebywały sukces. Podobnie jak ten, gdy kobieta notorycznie niedbająca o higienę zaczyna przychodzić do ośrodka, pachnąc mydłem. Rzecz jasna, takie sukcesy nijak mają się do biznesowych wymierności. Ale, jak podkreśla Tomasz Gzowski, w przestrzeni warsztatów to, co materialne, schodzi na dalszy plan.

– Naturalnie, uczestnicy naszych WTZ cieszą się ogromnie, gdy dostaną nowe buty albo kurtki. Jednak największą dla nich wartością jest to, że w warsztatach nauczyli się wzajemnie siebie szanować, wspierać, lubić i również sami w sobie odkryli zaskakujący, twórczy potencjał. Ich poczucie własnej wartości znacząco się tu podniosło. Najpewniej, za żadne skarby świata, nie oddaliby dobrych emocji, które teraz w sobie mają. Świat może się od nich uczyć autentyzmu postaw – zauważa.

W listopadzie 2005 roku, w Wejherowie, Tomasz Gzowski podpisał akt notarialny z nadleśniczą Ewą Rogaczewską z dyrekcji Lasów Państwowych. Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” dostała w użytkowanie teren o powierzchni 4,1 hektara, usytuowany niemal tuż nad brzegiem Bałtyku. Najpierw postanowiono wybudować tam siedzibę nowoczesnych Warsztatów Terapii Zajęciowej.

–  Kiedy dziesięć lat temu zapytano mnie, czy jest możliwe, by na terenie opuszczonym przez jednostkę wojsk rakietowych powstał ośrodek dla osób z niepełnosprawnościami, miałam wątpliwości – przyznała obecna na uroczystości otwarcia WTZ nadleśnicza Ewa Rogaczewska. – Jedynym gwarantem, że może się to udać, była Anna Dymna. Dzisiaj w prezencie dla ciebie, Aniu, przynieśliśmy sadzonkę cisa pospolitego, gatunku, który w Polsce wymaga troski. Myślę, że dasz temu drzewu podobną opiekę do tej, jaką otaczasz osoby niepełnosprawnościami.

***

Biebrowo – niewielka wieś w województwie pomorskim. Mieszka tam tylko dwadzieścia rodzin. Wśród nich Roman, najstarszy uczestnik lubiatowskich WTZ. Mężczyzna jest niepełnosprawny intelektualnie w stopniu umiarkowanym. Skończy w tym roku 60 lat.

– Gdy w latach 90. ubiegłego wieku polikwidowano państwowe zakłady, zacząłem pracę malarza w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością – wspomina. – To było bardzo ciężkie zajęcie. Dniówka trwała dwanaście godzin. Nie dawałem rady. Ze zmęczenia krew mi z nosa leciała. Więcej przebywałem na zwolnieniach lekarskich, niż w pracy. Ostatecznie pracę straciłem. Nie było mi z tym dobrze. Niedługo potem zmarli rodzice. Najpierw umarł tata, potem mama. Umarli krótko po sobie. Z rodzicami byłem bardzo związany. Ich śmierć spowodowała, że mój stan się pogorszył. Cały czas siedziałem w domu. Przychodziły momenty, gdy wszystko stawało się dla mnie obojętne. Myśli samobójcze też miałem. Tak leciały miesiące, tygodnie, dni. Na wsi pracy nie było, a do miasta mam daleko. Przez to ciągłe siedzenie w domu pogłębiał się mój stan depresyjny… Nerwy… Nie mogłem nawet szklanki utrzymać. Dopiero tutaj, w warsztatach, moje życie nabrało sensu. Dzięki warsztatom dowiedziałem się, że to życie może być inne.

Roman od początku chętnie angażuje się w pomaganie koleżankom i kolegom z warsztatów. Dlatego uważa siebie za wolontariusza Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”.

– Niektóre dni są tu spokojne – relacjonuje. – Ale przychodzą takie, że ktoś ma atak. Atak za atakiem. W takich sytuacjach staram się pomagać. Pomagam też, gdy gdzieś wychodzimy. Pcham na przykład czyjś wózek. Albo pomagam terapeutom, gdy opiekują się innymi osobami i nie mogą zostawić ich samych. Wychodzę wtedy z kolegą do łazienki, pomagam przy toalecie, myciu. Dobrze tutaj jest. Panuje bardzo koleżeńska atmosfera. Nie ma czegoś takiego, że jedni są traktowani lepiej, inni gorzej.

Roman chętnie pomaga koleżankom i kolegom z WTZ, dlatego uważa siebie za wolontariusza Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, fot.: Arkadiusz Śliwiński

Wolontariat Romana został doceniony. Pięć lat temu mężczyzna otrzymał od fundacji „Mimo Wszystko” swój pierwszy aparat fotograficzny. Niebawem odkrył, że do robienia zdjęć i tworzenia kompozycji ma dobre oko. Pasję Romana, a nawet talent, dostrzegli inni. Dzisiaj jego fotografie można obejrzeć w przewodnikach turystycznych, publikowane są w gazetach. Widnieją również na tablicach powitalnych przy wjazdach do gminy Choczewo.

Satysfakcję Roman ma sporą. Ale początek pandemii był dla niego fatalny. Nie tylko dlatego, że warsztaty zawiesiły wtedy działalność. Jak mówi, z tęsknotą za atmosferą placówki z trudem, lecz jakoś sobie radził. W domu odwiedzali go terapeuci. Przywozili materiały, powierzali zadania. Z psychologiem rozmawiał przez telefon.

W tym samym czasie zawisło nad Romanem widmo opuszczenia mieszkania, które zajmował od urodzenia. Właścicielka lokalu wypowiedziała najem. W należącym niegdyś do Stacji Hodowli Roślin dworku postanowiła urządzić pensjonat.

– Moja siostra też ma orzeczenie o niepełnosprawności, cierpi na schorzenia ortopedyczne – mężczyzna nie kryje poruszenia. – Stres miałem potworny. Najbardziej bałem się, że mnie gdzieś wywiozą. Niby gdzie miałbym się odnaleźć? Skąd brać pieniądze na urządzanie się od nowa? Siostra ma bardzo niską emeryturę. Ja, na miesiąc, dostaję około siedemset złotych. Dobrze, że pan Tomek Gzowski wstawił się za nami. O interwencję poprosił wójta.

Roman podczas wernisażu wystawy swoich zdjęć w Gminnej Bibliotece Publicznej w Choczewie, fot.: Arkadiusz Śliwiński

Dzisiaj Roman już się nie stresuje. Nadal chętnie uczęszcza do pracowni komputerowo-poligraficznej. Komputera w domu nie ma. Ale w warsztatach założył konto na Facebooku. Prezentuje tam głównie własne fotografie. Pod koniec ubiegłego roku gmina przyznała jego rodzinie lokal, który dawniej zajmowało przedszkole: pomieszczenie z niewielkim przedsionkiem, o powierzchni 56 metrów kwadratowych. Trzeba w nim było przeprowadzić gruntowny remont, łącznie z wymianą okien, pociągnięciem elektryczności, postawieniem ścianek działowych. Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” zorganizowała dla Romana zbiórkę celową. Prace remontowe trwają. Są bezkosztowe. Przeprowadza je dyrektor Tomasz Gzowski, który świetnie zna się również na budowlance. Towarzyszą mu dwaj fachowcy stanowiący integralną część kadry warsztatów: Adam Kuszyński i Dariusz Stenka, kierowcy oraz gospodarze obiektu. Obaj mężczyźni silnie wrośli w lubiatowską atmosferę. Z placówką są związani od czasów, gdy powstawała. Twierdzą, że uczestnicy WTZ są dla nich jak rodzina. Koleżanki i koledzy Romana z warsztatów też pomagają w remoncie. Cieszą się, że mogą być wsparciem dla kogoś, kto potrzebuje pomocy.

Cdn.

Wojciech Szczawiński

Może Cię zainteresować

„Dolina” przyciąga dobrych ludzi

19.04.2024

„Słowo »podopieczny« oznacza, że ktoś znajduje się pod naszą opieką. Musi więc być ważny w naszym postrzeganiu, rozbudzać w nas serdeczne odruchy, zrozumienie, głęboką zdolność do współodczuwania. Taka opieka to szczególna troska o psychiczny oraz fizyczny dobrostan drugiego człowieka” – zaznacza Małgorzata Cebula, wicedyrektorka ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach.

Nowa organizacja życia

18.04.2024

Gościem jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie Jakub Cukier, student historii na Uniwersytecie Wrocławskim, który choruje na cukrzycę typu I.

Dołącz do newslettera