fbpx

Aktualności

Z Dymnego marzenia, cz. II

06.05.2022

W 2015 roku, podczas pierwszej wycieczki do Krakowa, uczestnicy lubiatowskich WTZ z zapartym tchem odkrywali nowy świat. Chwilami nie wiedzieli, jak powinni się w nim zachować. Podczas obiadu w restauracji, nieco zawstydzeni, pytali szeptem opiekunów, czy mogą zjeść zieleninę, która przyozdabia ich talerze. Stare dzieje.

W 2010 roku rozpoczęliśmy budowę w Lubiatowie Warsztatów Terapii Zajęciowej, pierwszej takiej placówki w gminie Choczewo i okolicy. Jednak, zaledwie kilkanaście miesięcy później, wszystko zostało zablokowane, ponieważ to miejsce wyznaczono na jedną z możliwych lokalizacji elektrowni jądrowej. Dla mnie i całej fundacji „Mimo Wszystko” był to niezwykle trudny moment. Wydaliśmy przecież społeczne pieniądze nie tylko na projekty, badania ekologiczne, uporządkowanie oraz uzbrojenie terenu. Budowa budynku warsztatów była wtedy ukończona już w połowie. Nie przespałam wielu nocy, odbyłam dziesiątki rozmów, pokonałam w tej sprawie wiele kilometrów. Jednego byłam pewna: nie dopuszczę do tego, by, w wyniku rządowych decyzji, zmarnowała się choćby złotówka. Po konsultacjach, również z premierem, wiedziałam, że muszę sama zdecydować. Mogłam zaryzykować i zakończyć budowę albo poddać się i wszystko zaprzepaścić. Postanowiliśmy ratować marzenia. Pomyślałam, że nawet gdyby w Lubiatowie taka elektrownia miała powstać, nastąpi to dopiero za kilkanaście, kilkadziesiąt lat. A przez ten czas warsztaty mogą służyć osobom z niepełnosprawnościami. Dzisiaj wiadomo już, że elektrownia jądrowa nie powstanie w miejscu, który został przekazany fundacji, lecz na obszarze oddalonym na zachód – mówi Anna Dymna.

Amor wypuszcza celne starzały nie tylko w pracowni przyrodniczo-gospodarczej. Trafia też w serca uczestników zajęć ceramicznych.

– Oj, chwilami sporo można się nasłuchać – śmieje się życzliwie Marta Baranowska, która prowadzi jedną z dwóch tutejszych pracowni ceramicznych. – Również o zazdrościach. Bo ktoś na kogoś nie spojrzał, a powinien to zrobić. Inny ktoś, wbrew oczekiwaniom, nie skradł komuś całusa…

Marcin, o którego bardzo troszczy się „Mała Mi”, kromkę chleba mógłby jeść cały dzień, fot.: Arkadiusz Śliwiński

Małgorzata, nazywana w warsztatach „Małą Mi”, wydaje tylko pojedyncze dźwięki albo komunikuje się za pomocą gestów. Wszystko jednak rozumie. Niemal ciągle się uśmiecha. Jest bardzo sumienna, koleżeńska, empatyczna. Szczególnymi względami obdarza Marcina z autyzmem. Bardzo o niego dba. Pomaga mężczyźnie podczas spożywania posiłków i zajęć w pracowni.

Marcin, pozornie, jest samodzielny. Świetnie rysuje. Fascynuje się budową i działaniem sprzętów elektronicznych, szczególnie komputerów. Ale kromkę chleba mógłby jeść przez cały dzień. Do toalety sam wychodzić nie może, bo musi usłyszeć, że z sedesu należy wstać. „Mała Mi” nie mówi, więc Marcina nazywa „Mimi”. Cieszy się, kiedy mężczyzna znajduje się w pobliżu. Podobnie jak on lubi opowieści o Kubusiu Puchatku.

Początkowo „Madziara” emanowała złą energią i nie umiała odnaleźć się w warsztatach, fot.: Arkadiusz Śliwiński

Pod koniec ubiegłego roku dobry nastrój „Małej Mi” zakłócała „Madziara”, czyli Magdalena. Nowa uczestniczka zajęć w pracowni ceramicznej przyprawiała Małgorzatę o ostry ból głowy. Zresztą nie ją jedną.

– Na początku „Madziara” emanowała złą energią. Nie umiała się tu odnaleźć. Prawie we wszystkim reagowała na „nie”. I potrafiła być złośliwa. Przez całe zajęcia mówiła na przykład: „Gosia, lubię cię”. A im bardziej zauważała, że tym wyznaniem irytuje „Małą Mi”, tym uporczywiej je powtarzała. Albo z całej siły uderzała w stół, przeszkadzając w zajęciach. W taki sposób pragnęła zwrócić na siebie uwagę – tłumaczy Marta Baranowska.

Teraz „Madziara” zachowuje się kulturalnie. Coraz bardziej jest przez grupę lubiana. Nawet zdarza się, że Magdalena zażartuje albo celnie zaripostuje. W pracowni ceramicznej, ze względu na niepełnosprawność, wykonuje proste czynności. Są to jednak zadania niezbędne. Na przykład staranne rozwałkowywanie gliny. Tak wytworzony materiał służy potem do lepienia zawieszek albo niewielkich misek bądź figurek. W tej pracowni wytwarza się również większe misy i figury chętnie kupowane przez gości odwiedzających warsztaty albo letników, którzy wakacje spędzają w Lubiatowie. Sprzedaż rękodzieła to kolejny powód do dumy uczestników WTZ. Latem przed budynkiem warsztatów stoi „sklepik z marzeniami”.

– Najpierw wojna wybuchła w 1914 roku. Potem w 1936 – nieco sepleniąc odzywa się Tomek.

Od czasów uczęszczania do szkoły w Wejherowie mężczyzna fascynuje się historią, szczególnie militarną. Daty zna doskonale. Czasami myli tylko kształty dziewiątki oraz szóstki. Jest potężny, pogodny. Ma prawie dwa metry. W pracowni ceramicznej lubi wyzwania i solidną pracę. Chętnie pomaga w zajęciach wymagających siły. Trudno znaleźć mu odpowiedź na pytanie, co w tych warsztatach fajnego nie jest.

Marta Baranowska (na zdjęciu podczas składania życzeń urodzinowych uczestniczce WTZ) twierdzi, że najważniejsze jest to, iż postępy podopiecznych warsztatów doceniają ich rodzice, fot.: Arkadiusz Śliwiński

– Wszystko tu jest fajne! – ucina z entuzjazmem po chwili namysłu.

Po terenie WTZ Tomek porusza się w kasku rowerowym. Wyjaśnia, że ten kask lekarz mu „przepisał”, by, w razie silnego ataku padaczki, nie uszkodził głowy.

Marta Baranowska pracuje w WTZ od początku ich działalności.

– Kiedy w gronie terapeutów snujemy wspomnienia, to przede wszystkim rzucają się w oczy postępy, które zrobili uczestnicy naszych warsztatów – mówi. – Mamy na przykład kobietę, która kilka lat temu z trudem wypowiadała pojedyncze słowa. Dzisiaj mówi pełnymi zdaniami. Dawniej, kiedy wychodziliśmy do kina albo teatru, to zawsze nasza grupa zwracała uwagę otoczenia: zachowaniem, ubiorem. Takich sytuacji teraz nie ma. Wszyscy nauczyli się, że w miejscach publicznych należy zachowywać się z kulturą, że trzeba dbać o higienę i ładnie wyglądać. Postępy te dostrzega i docenia wielu rodziców uczestników warsztatów. To jest najważniejsze.

***

Justyna Kępka kieruje Warsztatami Terapii Zajęciowej w Lubiatowie od chwili ich uruchomienia. Jest absolwentką oligofrenopedagogiki na Uniwersytecie Gdańskim. Po ukończeniu studiów zatrudniła się w szkole powszechnej i przedszkolu specjalnym. Potem, ponad dwadzieścia lat, pracowała w fundacji „Sprawni inaczej”. Zawodowe doświadczenie zdobywała też w Ukrainie.

14 listopada 2014 r. Anna Dymna i Justyna Kępka po raz pierwszy powitały uczestników lubiatowskich WTZ, fot.: archiwum fundacji

– Osiem lat temu zatelefonowała do mnie koleżanka – wspomina. – Powiedziała: „Ciągle mówisz, że chcesz zamieszkać na wsi. Chyba masz na to szansę”. Tak oto znalazłam się w Lubiatowie.

Większość chętnych na zatrudnienie w nowo powstałych warsztatach przyciągała myśl o pracy dla Anny Dymnej. Mało kto zwracał uwagę, że placówka znajduje się w sporej odległości od Trójmiasta, w miejscu, które, ze względu na niedawną lokalizację jednostki wojsk rakietowych, długo nie widniało na mapach.

– Ostatecznie pracę w warsztatach podjęły osoby z pobliskich miejscowości – mówi Justyna Kępka. –  Praktyczną wiedzę nasi terapeuci zdobywali wraz z rozwojem placówki. Na przykład ceramiki dopiero się uczyli. Robili to jednak z zaangażowaniem, chcieli się doskonalić. Do dzisiaj nasza kadra jest kreatywna, chętnie się kształci. Jej początkowy brak doświadczenia o tyle nie miał znaczenia, że również uczestnicy warsztatów czuli się zahukani i nie wiedzieli do końca, jak mają tu funkcjonować.

Kiedy w marcu 2015 roku, kilka miesięcy po otwarciu warsztatów, ich uczestnicy po raz pierwszy przyjechali do Krakowa na uroczystą galę 15. Ogólnopolskiego Festiwalu Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Intelektualnie „Albertiana”, przeżyli ogrom emocji. Wszystkich zachwyciły neobarokowe wnętrza Teatru im. Juliusza Słowackiego, zwiedzanie zabytków, wielkomiejski gwar. Dla wielu z nich, ludzi już dorosłych, była to pierwsza wyprawa poza obszar gminy Choczewo. Z zapartym tchem odkrywali nowy świat. Chwilami nie wiedzieli, jak powinni się w nim zachować. Podczas obiadu w restauracji, nieco zawstydzeni, pytali szeptem opiekunów, czy mogą zjeść zieleninę, która przyozdabia ich talerze. Stare dzieje. Od tamtej pory wielokrotnie odwiedzali Kraków, Gdańsk, nawet Warszawę. Dzisiaj są już w świecie obyci.

Justyna Kępka i Marek podczas świętowania walentynek w WTZ, fot.: Arkadiusz Śliwiński

– Pracując przez wiele lat z osobami niepełnosprawnymi, w tym z niepełnosprawnością intelektualną, człowiek staje się bardziej cierpliwy – przyznaje Justyna Kępka. – Traci za to cierpliwość do ludzi tak zwanych normalnych, którzy sprawy oczywiste powinni przecież rozumieć bez problemu.

***

Niemal wszystko, co dzieje się na terenie WTZ, kadra uzgadnia z uczestnikami. Podczas obrad Rady Warsztatów zapadają przykładowo decyzje, na co zostaną przeznaczone pieniądze pozyskane ze sprzedaży rękodzieła. Albo o kolejnych wycieczkach. Bywa wtedy, że niektórzy uczestnicy z rozmachem popuszczają wodze fantazji. Proponują wyprawy do Australii bądź Demokratycznej Republiki Konga. Najistotniejsze jest to, że czują, iż ktoś liczy się z ich zdaniem, że w warsztatach mogą decydować o swojej codzienności. W takich chwilach ci, którzy nie potrafią pisać, z wielkim namaszczeniem stawiają swoje krzyżyki pod protokołami z obrad Rady Warsztatów.

Nie tylko przy stole maniery powinny być nienaganne, fot.: Arkadiusz Śliwiński

Również Regulamin Warsztatów zredagowano za obustronnym porozumieniem. Jest on wywieszony w widocznym dla wszystkich miejscu, w przestronnym, jasnym holu, tuż obok pracowni przyrodniczo-gospodarczej, w pobliżu stolików, przy których każdego dnia kadra zjada z uczestnikami posiłek. „Nie wolno się kłócić”, „Nie wolno krzyczeć”, „Nie przychodzimy na zajęcia pod wpływem alkoholu (osoba, która złamie ten zakaz, będzie odwieziona do domu na własny koszt)”, „W czasie zajęć nie korzystamy z telefonu – przeszkadza to w pracy innym”, „Nie krytykujemy i nie wyśmiewamy się z innych”, „Pamiętamy, że o każdym problemie można porozmawiać z psychologiem albo instruktorem. Dyskrecja zapewniona”, „Przyznajemy się do zmęczenia – zgłaszamy chęć odpoczynku instruktorowi”, „Należy regularnie się kąpać (w domu albo w warsztatach) i zakładać czyste ubranie”. To tylko niektóre regulaminowe zasady.

Kiedy nadchodzi Boże Narodzenie, powodem do dumy i radości w warsztatach jest piękna choinka, fot.: Arkadiusz Śliwiński

– Nie każdy uczestnik warsztatów chce pracować i postępować zgodnie z regulaminem – zaznacza Justyna Kępka. – Wszyscy jednak lubią przychodzić do naszego ośrodka. Przyzwyczaili się do tego, że nie muszą już bezczynnie przesiadywać w domach, że mają tutaj kolegów, mogą zjeść posiłek, że pamiętamy o dniu urodzin każdego z nich, że obchodzimy święta i każdy może porozmawiać o swoich problemach z psychologiem. Atrakcją są też nasze wycieczki. Czasowy bądź trwały zakaz przychodzenia do warsztatów jest największą karą dla uczestników. Również z tego względu okres pandemii był wyjątkowo trudny. WTZ zawiesiły wtedy funkcjonowanie. To był czas wielkiej tęsknoty. Pokazał on, jak silnie wszyscy jesteśmy z sobą zżyci.

***

Bywa że uczestnicy WTZ przestają brać udział w zajęciach, bo układają sobie życie poza warsztatami. Jednak gościnne progi ośrodka zawsze pozostają dla nich otwarte. Wszystkich ucieszyła niedawna wizyta Małgorzaty, która przeniosła się poza teren gminy Choczewo. Było w tamtym dniu wiele wzruszeń, radości, wspomnień. Tym bardziej, że wieloletnie zajęcia w warsztatach Małgorzata traktowało niezwykle serio, sumiennie. „Bez warsztatów nie ma życia” – podkreślała.

Krzysztof, jedna z najbardziej interesujących postaci lubiatowskich WTZ, musiał zamieszkać w domu pomocy społecznej. Nadal jednak utrzymuje kontakt z kadrą i uczestnikami warsztatów. Nie tylko telefoniczny albo facebookowy.

Krzysztof pracował jako robotnik. W 2008 roku potrącił go samochód. Parę miesięcy mężczyzna był w śpiączce. Od tamtej pory porusza się na wózku. Ma kłopoty z pamięcią, mową i tylko jedną sprawną rękę. Długo nie mógł zaakceptować swojej niepełnosprawności. Początkowo trudno też adaptował się wśród uczestników lubiatowskich WTZ. Uważał, że osoby z niepełnosprawnością intelektualną albo schorzeniami psychicznymi to nie jest odpowiednie towarzystwo dla niego. Ale kiedy zobaczył, że nawet w pracowni gospodarstwa domowego radzi sobie ze sprzątaniem albo przygotowywaniem posiłków, odzyskał wiarę w to, kim jest. Polubił i siebie, i świat.

Terapeuci szybko dostrzegli, że Krzysztof posiada artystyczny zmysł. I że jest uparty, cierpliwy. Mimo że sprawną ma tylko jedną z rąk, to do skutku obmyślał, jak samemu coś zrobić. W listopadzie 2019 roku mężczyznę spotkało znaczące wyróżnienie. W Gminnej Bibliotece Publicznej w Choczewie odbył się wernisaż wystawy rzeźby ceramicznej, którą tworzył w warsztatach.

– Droga, jaką przeszedł Krzysztof w naszej placówce, była imponująca – mówi Tomasz Gzowski, dyrektor Oddziału Lubiatowo Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, absolwent Akademii Sztuk Pięknych. – W pracowni ceramicznej zaczynał od wytwarzania prostych form, na przykład glinianych misek. Z czasem, zainspirowany również naszymi wycieczkami do muzeów czy innych miejsc, zaczął pracować według własnych koncepcji. Jego rękodzieło budzi refleksję, że człowiek z niepełnosprawnościami to coś znacznie więcej niż tylko okaleczone ciało na wózku.

„Droga, jaką przeszedł Krzysztof w naszej placówce, była imponująca” – mówi Tomasz Gzowski, dyrektor Oddziału Lubiatowo Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, fot.: Arkadiusz Śliwiński

26 września 2018 roku Krzysztof przeżył jedną z najbardziej fascynujących chwil w swoim życiu. W Krakowie reprezentował lubiatowskie WTZ podczas obchodów 15-lecia działalności Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Dotarł w tym dniu na szczyt „K2”. Jego twarz promieniała dumą. Świadectwo zdobycia kopca Kościuszki wręczyli mu wybitni himalaiści: Kinga Baranowska, Krzysztof Wielicki i Ryszard Pawłowski.

Cdn.

Wojciech Szczawiński

Może Cię zainteresować

Podnosić na duchu

25.04.2024

Gościnami jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będzie Patrycja Łatka z mamą Urszulą. Pani Patrycja, tegoroczna maturzystka, mimo zmagań z artrogrypozą, jest obiecującą sportsmenką.

„Dolina” przyciąga dobrych ludzi

19.04.2024

„Słowo »podopieczny« oznacza, że ktoś znajduje się pod naszą opieką. Musi więc być ważny w naszym postrzeganiu, rozbudzać w nas serdeczne odruchy, zrozumienie, głęboką zdolność do współodczuwania. Taka opieka to szczególna troska o psychiczny oraz fizyczny dobrostan drugiego człowieka” – zaznacza Małgorzata Cebula, wicedyrektorka ośrodka terapeutyczno-rehabilitacyjnego „Dolina Słońca” w Radwanowicach.

Dołącz do newslettera