Życie jest inne
Biebrowo – wieś w województwie pomorskim. Mieszka tam tylko dwadzieścia rodzin. Wśród nich Roman Wittbrodt, utalentowany fotograf, uczestnik wybudowanych i prowadzonych przez nas Warsztatów Terapii Zajęciowej w Lubiatowie.
Roman kończy w tym roku 59 lat. Obecnie przeżywa trudny czas. Z powodu pandemii koronawirusa warsztaty zawiesiły działalność. Mężczyzna bardzo tęskni za zajęciami w pracowni komputerowo-poligraficznej, za spacerami z kijkami w towarzystwie fizjoterapeutki, pani Sylwii. Tęskni też za atmosferą placówki: koleżankami, kolegami, no i za terapeutami. Szczególnie – za panią Patrycją, psychologiem, którą uważa za wspaniałą powierniczkę własnych trosk. W czasie obostrzeń pandemicznych rozmawia z nią tylko przez telefon.
W przygnębienie wpędza też Romana perspektywa wyprowadzki z mieszkania, które zajmuje od urodzenia. Właścicielka lokalu wypowiedziała najem. W należącym niegdyś do Stacji Hodowli Roślin dworku zamierza urządzić pensjonat dla przyjeżdżających nad Bałtyk letników.
– Ten poniemiecki dworek przerobiono po wojnie na biura i mieszkania dla pracowników istniejącego tu kiedyś SHR-u. Zajmuję jedno z nich. Od śmierci rodziców mieszkam ze starszą siostrą. Siostra też ma orzeczenie o niepełnosprawności, cierpi na schorzenia ortopedyczne. Co będzie? Nie wiem. Pan Tomek (Tomasz Gzowski, dyrektor Oddziału Lubiatowo Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko” – przyp. WS) poprosił o interwencję wójta. Może dostaniemy mieszkanie socjalne. Ale jak je dostaniemy, skoro mieszkań w gminie nie ma? Najbardziej boję się, że mnie gdzieś wywiozą. Gdzie ja się odnajdę? A jeśli dostaniemy mieszkanie, a będzie ono do remontu? Z czego zrobić taki remont? Siostra ma bardzo niską emeryturę. Ja, na miesiąc, dostaję około siedemset złotych.
Od stresujących myśli odrywają Romana domowe wizyty terapeutów oraz wyznaczane przez nich dla niego zadania. Nasz podopieczny ma też nadzieję, że niedługo wróci na stacjonarne zajęcia w WTZ.
– Dzięki warsztatom fundacji pani Ani Dymnej życie jest inne – podkreśla.
***
Przez rok Roman chodził do zwyczajnej szkoły podstawowej. Kiepsko w niej sobie radził. Dopiero gdy pojechał z mamą do psychologa, stwierdzono, że jest niepełnosprawny intelektualnie w stopniu umiarkowanym. Rozpoczął naukę w szkole specjalnej w Lęborku. Potem wykształcił się na malarza. Zaczął pracować, głównie w firmach budowlanych, zakładach pracy chronionej. Został też zatrudniony w Urzędzie Gminy, jako pracownik gospodarczy. Najmilej wspomina pracę w zakładzie produkcji roślinnej, bo tam – jak mówi – miał możliwość rozmawiania z roślinami. Przyroda bliska jest Romanowi do dzisiaj. To głównie ją przedstawia na swoich fotografiach.
– Kiedy polikwidowano państwowe zakłady, rozpocząłem pracę malarza w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. To było bardzo ciężkie zajęcie. Dniówka trwała dwanaście godzin. Nie dawałem rady. Ze zmęczenia krew mi z nosa leciała. Więcej przebywałem na zwolnieniach lekarskich niż w pracy. Ostatecznie pracę straciłem. Nie było mi z tym dobrze – wspomina.
W tym samym niemal czasie stracił rodziców.
– Najpierw zmarł tata, potem mama. Umarli krótko po sobie. Z rodzicami byłem bardzo związany. Ich śmierć spowodowała, że mój stan zdrowia się pogorszył. Cały czas siedziałem w domu. To nie było dobre. Przychodziły momenty, gdy wszystko stawało się dla mnie obojętne. Myśli samobójcze też miałem. Tak leciały miesiące, tygodnie, dni. Perspektyw żadnych. Na wsi pracy nie było, a do miasta mam daleko. Przez to ciągłe siedzenie w domu pogłębiał się mój stan depresyjny… Nerwy… Nie mogłem nawet szklanki utrzymać… Do tej pory biorę tabletki – wyznaje, nie kryjąc poruszenia.
***
Życie Romana odmieniło się podczas jednej z wizyt pracownicy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Padło wtedy pytanie, czy miałby ochotę zostać uczestnikiem Warsztatów Terapii Zajęciowej.
– Bardzo chciałem wyjść wreszcie z domu i zacząć robić coś pożytecznego – tłumaczy. – Zapytałem tylko panią, czy nie jestem za stary na takie warsztaty. Okazało się, że wiek nie ma znaczenia.
Budowę nowoczesnych Warsztatów Terapii Zajęciowej w Lubiatowie Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” rozpoczęła 2010 roku. Placówkę, która w gminie Choczewo jest jedynym tego rodzaju ośrodkiem, otwarto cztery lata później. Roman jest jego podopiecznym od początku. Świetnie odnajduje się w każdej aktywności: w pracowni gospodarczo-ogrodniczej, komputerowo-poligraficznej, rękodzieła artystycznego, ceramicznej. Potrafi nawet szyć na maszynie. Komputera w domu nie ma, ale w warsztatach zapoznał się z jego obsługą. Głównie obrabia na nim swoje zdjęcia, założył własny profil na Facebooku.
– Odkąd przychodzę na warsztaty, czuję, że stan mojego zdrowia się polepsza. Czuję się komuś potrzebny. Pomagam także innym, którzy są słabsi. Jestem jednym z bardziej sprawnych uczestników w tych warsztatach, najstarszym. Mamy osoby ze znacznym upośledzeniem, na wózkach, bardzo chore. Niektóre dni są spokojne, ale przychodzą takie, że ktoś ma atak. Atak za atakiem. W takich sytuacjach staram się pomagać. Pomagam też, gdy gdzieś wychodzimy. Pcham na przykład czyjś wózek. Pomagam też terapeutom, gdy opiekują się innymi osobami i nie mogą zostawić ich samych. Wychodzę wtedy z kolegą do łazienki, pomagam mu przy toalecie, myciu. Dobrze tutaj jest. Panuje bardzo koleżeńska atmosfera. Nie ma czegoś takiego, że jedni są traktowani lepiej, inni gorzej – zaznacza.
Roman czuje się nie tylko uczestnikiem Warsztatów Terapii Zajęciowej w Lubiatowie. Ponieważ angażuje się w pomaganie koleżankom i kolegom, uważa też siebie za wolontariusza Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Przed czterema laty jego wolontariat został doceniony. W nagrodę otrzymał od fundacji swój pierwszy aparat fotograficzny. Niebawem odkrył, że do robienia zdjęć i tworzenia kompozycji ma dobre oko, a przygotowywanie ujęć daje mu wielką frajdę. Pasję tę, a nawet talent, dostrzegli również inni.
***
Fotografie Romana zdobią nie tylko przestronny, jasny hol Warsztatów Terapii Zajęciowej w Lubiatowie i umieszczane są na widokówkach wytwarzanych w tamtejszej pracowni komputerowo-poligraficznej. Można je także obejrzeć w przewodnikach turystycznych, gazetach. Widnieją również na tablicach powitalnych przy wjazdach na teren gminy Choczewo.
– Aparat telefoniczny, z którego z panem rozmawiam, kosztuje trzysta złotych. Wygrałem go za zajęcie pierwszego miejsca w konkursie fotograficznym organizowanym przez naszą gminę – tłumaczy mi.
Nie był to pierwszy konkurs, na który Roman przesłał swoje zdjęcia, i niejedyna nagroda, jaką mu przyznano. W lutym ubiegłego roku, w Gminnym Ośrodku Kultury i Bibliotece im. Stefana Żeromskiego w Choczewie, odbył się wernisaż wystawy jego fotografii.
– Chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy pomagają naszym warsztatom. Gdyby nie praca w warsztatach, nigdy nie odkryłbym, jak bardzo interesujące jest robienie zdjęć i jak wiele daje ono satysfakcji. Najbardziej lubię robić zdjęcia przyrodzie, uwieczniać krajobrazy, zatrzymywać w kadrze to, jak świat jest w ciągłym ruchu. Przecież coś, co dzisiaj wygląda tak, jutro może prezentować się inaczej. Świat się zmienia. Życie moje też się odmieniło – kończy w zamyśleniu swoją opowieść.
Wojciech Szczawiński