Łk, 17, 7-10
Rozmowa z Pawłem Wadowskim, współwłaścicielem firmy Wadowscy, wieloletnim przyjacielem i dobroczyńcą Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, laureatem Medalu Świętego Brata Alberta
– Ponoć lubi Pan czytać książki: o duchowości, teologii, literaturę faktu. Mógłby ktoś spytać: „Po co uznany przedsiębiorca zaprząta sobie umysł natchnionymi treściami, skoro ma dobre życie i znakomicie prosperującą firmę?”.
– Uważam, że człowiek powinien rozwijać się zarówno w obszarze materialnym swojego „tu i teraz”, jak i intelektualnie oraz duchowo. Współistnienie tych obszarów ma dla mnie istotne znaczenie. Przydaje się ono nie tylko w sytuacjach granicznych, ale także pośród większych i mniejszych trosk oraz radości życia codziennego. Wyznam jednak, jak na spowiedzi, że na przestrzeni ostatnich miesięcy zminimalizowałem sięganie po lekturę.
– Dlaczego?
– Może przez dekoncentrację spowodowaną pandemią koronawirusa… Nie wiem. Tak czy inaczej, zacząłem więcej oglądać niż czytać. I mimo że starałem się, by oglądane przeze mnie treści były wartościowe, to w pewnym stopniu – o zgrozo – uzależniłem się od platform rozrywkowych. Dopiero parę dni temu odinstalowałem Instagram. Ten fakt ma poniekąd związek z Pana pierwszym pytaniem. W moim przekonaniu, jeżeli człowiek nie pielęgnuje własnego rozwoju intelektualno-duchowego, to może nawet nie dostrzec, że wpada w szpony rozmaitych uzależnień, wewnętrznych konfliktów bądź niewłaściwych relacji z otoczeniem. Albo nie zauważa, że marnuje czas, którego przecież nie da się odzyskać za żadne pieniądze. Krótko mówiąc: uważam, że poszerzanie horyzontów pozwala zapobiegać niepożądanym sytuacjom. Zarówno w moim życiu zawodowym, jak i osobistym.
– Dowiedziałem się, że wykreślił Pan ze swojego słownika słowo „sukces”.
– Bezwzględnie. Czy mam uważać siebie za człowieka sukcesu, ponieważ realizuję się w biznesie? Czy ktoś, kto nie ma takiej możliwości, sukcesu nie odnosi? Przeświadczenie o własnym sukcesie to iluzoryczne i nonszalanckie przekonanie, chociażby w kontekście podopiecznych Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Przecież dla niektórych z nich autentycznym sukcesem jest zawiązanie butów, narysowanie kreski na papierze albo nawet uniesienie ręki. Należy mieć pokorę, rozumieć, że posiadanie rzeczy materialnych nie może być i nie jest wyznacznikiem sukcesu.
– Jeżeli Paweł Wadowski nie lubi słowa „sukces”, to co mu daje satysfakcję? Czy czuje się Pan człowiekiem spełnionym?
– Pewnie, że tak. Jestem zdrowy, mam szczęśliwą rodzinę, firmę zatrudniającą sto kilkadziesiąt osób, której działalność kreuję. Pracuję z fajnymi ludźmi i nawiązuję z nimi kapitalne relacje. Jednak poczucie życiowego spełnienia to dla mnie raczej droga, proces, a nie stan constans. Bywają również dni, gdy nie odczuwam satysfakcji. Ale są też takie, kiedy z radością mówię: „Panie Boże, to co dla mnie zrobiłeś, to majstersztyk!”.
– Spółka Wadowscy to rodzinna firma motoryzacyjna z długoletnią tradycją. Przypuszczam, że pierwszy samochód dostał Pan od ojca albo dziadka.
– Nic z tych rzeczy. Na pierwsze swoje auto zarobiłem podczas studiów, zbierając w Szkocji truskawki. Zacząłem jeździć 20-letnim mercedesem. Był wtedy początek lat 90. ubiegłego stulecia. Rodzice wychowywali mnie i mojego brata w poczuciu wartości pracy. Nie mogłem ot tak, po prostu, otrzymać od nich auta. Miło zresztą wspominam tamten okres, czas mojego wchodzenia w samodzielność.
– Wiele mówi się o społecznej odpowiedzialności biznesu. Firma Wadowscy wspiera Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko” od blisko dwóch dekad. Jakie były początki tej współpracy?
– Pomysł, by pomagać fundacji Anny Dymnej, wyszedł od naszego ówczesnego dyrektora handlowego, Ryśka Koprowskiego, który miał dobrą, biznesową intuicję. Dostrzegł on, że fakt współpracy z fundacją „Mimo Wszystko” możemy, jako firma, wykorzystać wizerunkowo, medialnie i zyskać w ten sposób przewagę nad konkurencją. Zgodziłem się na ten pomysł. Pod jednym wszakże warunkiem: że współpracy z fundacją Anny Dymnej nie będziemy nagłaśniać medialnie. Ryśkowi ręce opadły.
– Dlaczego nie wyraził Pan zgody na autopromocję? W biznesie to powszechna praktyka.
– Po prostu. Pragnęliśmy zwyczajnie pomóc, a nie błyszczeć w świetle reflektorów. Aprobatę na współpracę z Fundacją Anny Dymnej „Mimo Wszystko” wyraził zarówno mój brat, jak i ojciec, który w tamtym czasie był jeszcze w firmie aktywny.
– Jak postrzega Pan określenie „społeczna odpowiedzialność biznesu”?
– Myślę, że to piękne pojęcie. Dla niektórych firm czy przedsiębiorców tego rodzaju odpowiedzialność to ścieżka samorealizacji. Z kolei dla innych staje się ona bardziej formą pokazania się, zaimponowania, zabłyśnięcia. Można mieć dwa ferrari. Ale, przyzna Pan, posiadanie trzeciego nie robi już wielkiego wrażenia. Należy więc podjąć jakieś spektakularne działanie, by zaistnieć w mediach tradycyjnych bądź elektronicznych. Filantropia może być jedną z takich aktywności. Bogu dzięki, że niektórzy ją wybierają. Bywa przecież również, że taki wybór jest początkiem duchowej przemiany. Ktoś, kto zamierzał pomagać jedynie po to, żeby zyskać prestiż, odkrywa nagle głęboki sens oraz wartość wspierania potrzebujących.
– Czy Pan, wspierając potrzebujących, coś zyskuje?
– Naturalnie. W ten sposób radykalnie poszerza się oraz pogłębia przestrzeń mojego istnienia. Poza tym jest to również praca. Praca o życie wieczne.
– Jak odbiera Pan dorosłe osoby z niepełnosprawnością intelektualną?
– Każdorazowo kontakt z takimi ludźmi wywołuje łzy w moich oczach. W sposób niesamowity emanują oni chęcią i radością życia, prostotą. Ich emocje przeciwstawiam tak powszechnie spotykanemu dzisiaj zblazowaniu, zgorzknieniu, narzekaniu, które nierzadko cechuje ludzi zdrowych, silnych, mających możliwości wielorakiego rozwoju. Obecność osób niepełnosprawnych stanowi cenną lekcję. Dzięki nim możemy się uwrażliwiać, przeobrażać mentalnie. I zyskiwać przy tym refleksję: dlaczego ja, posiadający dwie ręce i nogi, przeżywam głęboką frustrację, podczas gdy osoba poruszająca się na wózku uśmiecha się do świata i, mimo wszystko, realizuje swoje marzenia oraz pasje. Oczywiście, wśród podopiecznych fundacji Anny Dymnej są osoby tak głęboko dotknięte niepełnosprawnością, że nie ma z nimi kontaktu. W tej materii nie mogę się wypowiadać, ponieważ nie jestem psychologiem.
– Cenne jest również to, że nie tylko wspiera Pan materialnie podopiecznych fundacji „Mimo Wszystko”, lecz także ich odwiedza i poświęca im czas.
– To stwierdzenie jest grubą przesadą. Proszę niczego podobnego nie sugerować. Powiem zresztą przekornie: żadnego czasu podopiecznym fundacji Anny Dymnej nie poświęcam. Na początku naszej rozmowy wspomniałem o mojej niedawnej fascynacji Instagramem czy innymi platformami. A przecież, zamiast marnować czas na rozrywkę, mogłem bardziej zainteresować się podopiecznymi fundacji. W ośrodku „Dolina Słońca” w Radwanowicach, gdzie przebywają dorosłe osoby z niepełnosprawnością intelektualną, nie byłem od dwóch lat. Oczywiście, nie zamierzam się samobiczować, ale mam w tej chwili poczucie niespełnienia, a nawet winy. Mogłem tam przecież pojechać.
– Nie miałem intencji, by wywołać w Panu dyskomfort.
– Stało się bardzo dobrze. Poruszył Pan moje sumienie.
– Przygotowując się do tej rozmowy, dowiedziałem się również, że Paweł Wadowski jest człowiekiem niesłychanie skromnym. Fakty są też takie, że, przed czterema laty, otrzymał Pan Medal Świętego Brata Alberta, wyróżnienie przyznawane postaciom szczególnie zasłużonym w niesieniu pomocy osobom chorym i z niepełnosprawnościami.
– Potwornie niezręcznie czułem się, gdy w Teatrze imienia Juliusza Słowackiego w Krakowie odbierałem ten medal. Moja prawica nie chce bowiem wiedzieć, co czyni lewica. W działaniach filantropijnych nieustannie powtarzam sobie słowa z rozdziału siedemnastego Ewangelii według świętego Łukasza: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”[1].
Rozmawiał Wojciech Szczawiński
[1] Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu? Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać (Łk, 17, 7-10).